Alla inlägg under april 2015

Av Kasia - 27 april 2015 08:53

Ibland behöver man den bästa konjaken som finns i huset för att dämpa ångesten över att livet inte går som man hoppats att det skulle gå.

För att framstegen inte är sådana, som man räknat och planerat för.

När det är söndagskväll om man ska vara fräsch och utvilad efter helgen som varit och man vill bara krypa i fosterställning och gråta ett skvätt. Eller mycket hellre skrika.


Till sist var det den bästa Mannen i huset som räddade mig. Lyssnade. Försökte få fokus på fakta. Ville diskutera. Och - ännu viktigare - tystnade när jag sa att att jag inte orkade diskutera eller lösa något just då.

Att jag behövde bara ösa ur mig min frustration och känsla av att vara fångad i någon annans saga.


Idag är inget löst. Inget har mirakulöst förändrats under natten.

Men tillsammans med soluppgången fick vi ALLA en ny chans att göra saker annorlunda. Eller att SE på saker på ett annorlunda sätt.


För om gårdagens synsätt inte hjälpte oss, inte förde oss framåt, då kanske är det där vi ska börja?

Gräva där vi står och bit efter bit flytta oss från det som skaver. Eller bara byta perspektiv. Byta radiostation, ändra linsen i kameran. Eller sätta på ett annat filter. Kalla det som man vill men det är alltid sant: DET ÄR INTE PROBLEMEN I SIG SOM DEFINERAR VÅR VARDAG, HELA VÅRT LIV!, DET ÄR HUR VI SER PÅ DEM SOM GÖR DET. 


Ha en fin måndag och en bra vecka Alla. Snart är det MAJ! Vi lever!   

 

Zdarza się, że tylko najlepszy w domu koniak może zmniejszyć uczucie paniki, które wzbiera gdy się okazuje, że życie nie układa się tak, jak miało.

Bo postęp nie idzie w tym kierunku, w którym planowaliśmy, i na pewno nie w tym tempie, w jakim byśmy chcieli.

Jest niedzielny wieczór i idealnie byłoby czuć się wypoczętym i świeżym po mijającym weekendzie. Zamiast tego jedyne, co wydaje się racjonalne, to zwinąć się w pozycji embrionalnej i zapłakać. Albo lepiej wrzeszczeć.

 

W końcu okazuje się, że to jednak najlepszy w domu Mężczyzna (jedyny, nota bene, ale nie czepiajmy się szczegółów!) potrafi uratować sytuację. Posłuchać. Pomóc oddzielić fakty od wyobrażeń. Gotowy podyskutować. I jeszcze ważniejsze - gotowy zamilknąć, kiedy mówię, że dyskutować i naprawiać czegokolwiek nie mam teraz siły.

Bo potrzebowałam tylko wywlec, wyszarpać z siebie frustrację i uczucie bycia uwięzioną w cudzej bajce.

 

I oto wstał nowy dzień. Nic się na pozór cudownie samo nie zmieniło.

Jednak, razem ze wschodem słońca dostaliśmy WSZYSCY nową szansę, żeby zrobić coś inaczej. Albo spojrzeć na to samo w INNY sposób.

 

Ponieważ jeśli wczorajsza taktyka się nie sprawdziła, nie dała zamierzonych rezultatów, to może od tego trzeba zacząć.

I albo można spróbować kopać tam, gdzie się stoi i maleńkimi kroczkami przesunąć się w inne, wygodniejsze miejsce… Albo wystarczy zmienić perspektywę. Zmienić kanał. Zmienić soczewkę. Założyć inny filtr. Nazw jest wiele ale prawda zawsze ta sama: TO NIE NASZE PROBLEMY DEFINIUJĄ NASZĄ  CODZIENNOŚĆ, CAŁE NASZE ŻYCIE!, DEFINIUJE JE SPOSÓB, W JAKI TE PROBLEMY POSTRZEGAMY.

 

Owocnego poniedziałku i dobrego tygodnia życzę Wszystkim. Za chwilę MAJ!!! Żyć nie umierać!   

Av Kasia - 22 april 2015 16:01

Dziś Dzień Ziemi.

Nasza piękna Planeta.

 

Nasze centrum Wszechświata.

Czy dlatego tak niepokornie i nieostrożnie obchodzimy się z jej zasobami?

Uważamy jej istnienie za coś zupełnie oczywistego.

Widzimy Naturę jako niewyczerpalne źródło uciechy, pożywienia, wody, energii.

 

A taki mały śmieszny prawie fakt: ludzkość nie mogłaby przetrwać gdyby nie istniały lasy, które w procesie fotosyntezy zamieniają dwutlenek węgla w tlen. Za to lasy miałyby znacznie większą szansę na przetrwanie, gdyby to ludzie wyginęli.


Póki co słyszymy codziennie o ginących bezpowrotnie gatunkach zwierząt, które istniały na Ziemi dłużej niż człowiek. Lodowce, nawet wieczna zmarzlina, która topi się w zastarszającym tempie.


Powie ktoś: mam wystarczająco dużo własnych problemów, Ziemią mam się jeszcze martwić?

 

Może Pan Kowalski nie uratuje pszczół przed wyginięciem ale Pan Kowalski może nauczyć małego Jasia Kowalskiego szacunku dla Ziemi, po której chodzi i biega. Dla mórz i jezior, w których pływa. Dla lasów, po których wędruje. Może nauczy małego Jasia słuchać świergotu ptaków...

(posłuchaj mojego wiosennego nagrania!)
Bo my nie jeteśmy - miejmy nadzieję - ostatnimi, którzy chodzą po tej Ziemi....

Uczmy więc naszych Jasiów, Gustawów, Antosiów i Julie życia w symbiozie i harmonii z Naturą.

Uczmy ich czerpać spokój z leżenia na trawie i patrzenia w chmury. Radość z patrzenia na latające motyle.

Uczmy ich, że dla wszystkich jest tutaj miejsce, że ja i Ty nie jesteśmy najważniejsi i nie mamy specjalnych praw i przywilejów.

Myślę, że dzięki temu będą nasze dzieci wrażliwszymi i szczęśliwszymi ludźmi.


Love and peace within and On Mother Earth!   

Av Kasia - 19 april 2015 10:47

Zrobiłam wczoraj na facebooku zdjęcie pokolorowanej przeze mnie mandali posypały się pytania :)


Słowo Mandala oznacza okrąg, to motyw używany w hinduizmie i buddyzmie, rysowany rytualnie na piasku lub innych płaszczyznach symbolizujący jedność z kosmosem i nieskończonością. Używa się ich czasem do medytacji. Są piękne, harmonijne, przykuwają i koncentrują uwagę.

Niewiele więcej wiem o rytualnym czyreligijnym używaniu tych symboli. Pierwszy raz zetknęłam sie z nimi w szkole u przyszywanej córki. Rozdawano je dzieciom do kolorowania :)


W moim obecnym stanie zdrowia (słabo toleruję stres i trudno mi się skupić) i z dawnymi destrukcyjnymi tendencjami (wszystko musze zrobić na raz i to idealnie) malowanie mandali jest cudownym sposobem na ćwiczenie właśnie tych "mięśni", które odpowiadają za równowagę, skupienie, i zamierzoną powolność.


Kiedy więc już przekonam siebie, że takie malowanki to nie strata czasu dla STAREJ BABY (1 sukces!)...

Wychodzą cudowne dzieła.

Czasem dołącza Syn i wtedy ćwiczę cierpliwość i akceptację tego, że może kolory nie po mojej myśli, i trochę powychodzone za linię (2 sukces!)...

Najtrudniej jest pokonać i powściągnąć myśli o tym, ile jeszcze zostało części do pomalowania i jak szybko moge przejść do następnego koloru.... i zaakceptować przemalowane przez Sześciolatka na wylot elementy (3 sukces!)...

Polecam, kiedy ktoś nam "podniesie ciśnienie", kiedy w telewizorze nie ma na co patrzeć, kiedy paluszki same sięgają do facebooka a potem jest niesmak, że sie cudzym zyciem bardziej interesuję niż swoim...


Koncentrując się na kolorowaniu można obezwładnić natrętne i niechciane myśli skupiając się zwyczajnie na każdym pojedynczym pociągnięciu kredki, mazaka, pędzla...

Można też dzięki osiągniętemu skupieniu niejako "za jednym zamachem" przemyśleć coś ważnego, podjąć odkładaną długo decyzję, zastanowić się nad życiem.

 

Mandale można wydrukować prosto z internetu.

Ja kupuję czasem takie małe "tomiki" w sklepie TIGER.

  

Jeszcze tyle godzin tej pięknej niedzieli zostało.

Może u kogoś powstanie piękna, barwna mandala i np. nowe plany na przyszłość...


Love and peace within!   

Av Kasia - 17 april 2015 15:28

Za chwilę weekend.

U mnie nawrót choroby więc planuję rosół i witaminki w świeżych sokach. Oprócz tego nie planuję nic.


Dla tych, którzy mają więcej siły i trochę czasu może przyda się przepis na to, jak zachować świeżość własnej roboty "mleka" orzechowego (kokosowego, migdałowego, laskowego).

(Ja tak nawet przechowuję mleko kokosowo-ryżowe kupowane w kartonie, którego używam do herbaty i kawy bezkofeinowej. Nigdy nie udaje mi się go wypić przez 3 dni a dłużej nie powinno stać w lodówce otwarte.)

1. Do robienia mleka kokosowego najlepiej użyć swieżych orzechów ale nawet wiórki kokosowe, chętnie ekologiczne, też się nadają.

2. Gotowy produkt. Przepis szczegółowy możesz zobaczyć tutaj

   

3. Użyj dowolnej formy do robienia lodu. Ta "patyczkowa" daje fajny efekt końcowy (zobacz poniżej).

 

4. Nie wypełniaj formy po brzegi! Woda zawarta w mleku powiększa swoją objętość przy zamarzaniu a poza tym z pełnej formy łatwiej uronić płyn do środka zamrażarki. Wiem, co mówię... ;)

5. Po zamarznięciu mleczne patyczki przechowuję w szczelnym wysokim naczyniu... 

6. I wkładam prosto do świeżo zaparzonego napoju. (Można ich też używać zamiast kostek lodu robiąc smoothie!)

7. A na konieć delektuję się, oczywiście :)

  

(fot. Monika Henriksson)


...czego i Wam życzę. Nie tylko w weekend i nie tylko przy mleku! :)


Love and peace within!   

DETOX · FOOD
Av Kasia - 15 april 2015 13:10

Jakoś nie złozyło się wcześniej, żeby tym się podzielić, ale pod koniec marca wysokie obcasy GW opublikowały fragmenty moich przemyśleń na temat emigraji pomysłow ze Szwecji do Polski. Można je przeczytać TUTAJ a cały tekst zamieszczam poniżej. Taka ciekawostka.

Zapraszam!


Po trzynastu latach poza granicami Polski przerywanych sporadycznymi wizytami w kraju traci się rachubę tego, co w kraju nowe.

W moim przypadku próba idealizacji i gloryfikacji mojej ojczyzny posunięta jest tak daleko, że słowo kraj chciałam przed chwilą napisać wielką literą!

Kiedy przyjeżdżam pielgrzymuję do dawnych miejsc, odświeżam wspomnienia i rytuały z dawnych lat. Tak, jakby nic się nie zmieniło.

Dziś, z perspektywy tego tematu, uświadamiam sobie, jakie to uwsteczniające.


Wiele rzeczy się w Polsce zmieniło.

Ludzka mentalność zmienia się szybciej, niż to służy naszemu społeczeństwu.

Ba! Emigracja produkuje zupełnie nowe zjawiska społeczne.

Ciekawe jest dla mnie to, jak krajobraz społeczny, kulturowy, a nawet kulinarny zmienia się z powodu dużej ilości emigrantów napływających z różnych stron świata do kraju pomocowego, jakim jest Szwecja.

Do Polski nikt tak chętnie nie emigruje. Wręcz przeciwnie. Ale nasz polski krajobraz zmienia się mimo wszystko pod wpływem tego, czego emigrujący i powracający Polacy uczą się za granicą i co zabierają ze sobą do Ojczyzny.

Oto lista rzeczy, które ja chętnie zabrałabym ze sobą ze Szwecji:


WYLIZYWARKA

Jest taki przedmiot, który być może istniał w polskich domach od dawna, ale mi był zupełnie nieznany. Zobaczyłam go po raz pierwszy tutaj w Szwecji i przy każdej wizycie w Polsce staram się obdarować nim każde gospodarstwo domowe, które odwiedzam.

Nazwę go WYLIZYWARKĄ DO NACZYŃ.

Na początku uznawałam go - z przekąsem - za symbol oszczędności i przesadnej zaradności Szwedów. Później stał się to dla mnie nawet symbol zmarnowanego dzieciństwa.

Gumowa szpatułka, która jest w stanie wyskrobać talerze, garnki i miski z resztek jedzenia tak dobrze, że wyglądają jak nowe. Ze współczuciem myślę o szwedzkich dzieciach, które nigdy nie zaznały szczęścia, jakim jest wsadzenie głowy do kamiennej misy po ukręcaniu sernika i wyskrobywanie resztek. A masy tortowe? A bita śmietana? Wcale się nie dziwię, że szwedzkie dzieci nie garnął się do pomocy w kuchni. Bo po co?

     


NIE MA ZŁEJ POGODY, SĄ TYLKO ZŁE UBRANIA

Szwedzkie dzieci, które ze względu na swój młody wiek nie zostały jeszcze pochłonięte przez wirtualny świat social media, są zwykle… na dworze! Bez względu na pogodę. W całej Skandynawi panuje przekonanie, że nie ma złej pogody, jeśli się ma stosowne ubrania.

Na południu Europy mówi się, że ze Szwecji, i od Szwedów wieje chłodem. Do tego drugiego jeszcze wrócę. Natomiast sprawa klimatu jest dyskusyjna. Wiele razy porównywałam różnicę temperatur między Warszawą a Sztokhomem i nie rzadko zdarza się, że to w Warszawie jest chłodniej. Jednak okres zimowy jest tutaj tradycyjnie dużo dłuższy. Najgorzej jest od października do marca. Okres późnej jesieni i przedwiośnie to czas nierzadko mokry i bardzo wietrzny. Mimo to dzieci nie przechowuje się przed telewizorami czy w zatłoczonych przedszkolnych salach. Biegają po dworze niezależnie od pogody, uzbrojone w zatrzymujące wiatr i wilgoć a jednocześnie oddychające ubrania. Funktionskläder, jak je się tutaj nazywa. Nazwa bardzo sugestywna. Ubrania, które kupuje się dla ich funkcji a nie a nie tylko z powodu designu i nazwiska na metce.

Lecz proszę się nie łudzić. Nawet te ubrania “noszą nazwiska”, jak Helly Hansen, Didriksons czy Björn Borg i kosztują tyle samo, co markowe ciuchy. Niezależnie od rozmiaru.

Dla przykładu spodnie, które kupiliśmy synowi sześciolatkowi, który chodzi do przedszkola na wolnym powietrzu kosztują jak ubranie dla dorosłych ale są tak szczelne, że przy skórze dzieciak jest suchy nawet, kiedy wyciągam go z kałuży.



Bycie na powietrzu nie tylko hartuje ale też bardzo zmniejsza rozprzestrzenianie się chorób. Dzieciaki się zwyczajnie od siebie nie zarażają tak łatwo na dworze. I uczą się, że coś takiego jak pogoda nie musi ich ograniczać. Czerpią też bardzo wiele z kontaktu z naturą. Uczą się w lesie nie tylko koordynacji ruchowej ale i rachunków. Bo liczyć można się nauczyć tak samo efektywnie na szyszkach jak na plastikowych patyczkach. A może bardziej. Czytałam, że spacery po lesie robią z nas lepszych matematyków. Tego bardzo bym życzyła wszystkim polskim dzieciakom; przez okrągły rok.

 


BUTOŁAMACZ

Pozostając nadal w dziecięcym świecie chciałabym pokazać bardzo interesujące urządzenie, którego w Polsce jak do tej pory jeszcze nie widziałam, ale może to dlatego, że zwykle będąc w Polsce nie chodzę do przedszkola.

Skokneckt, w dosłownym tłumaczeniu, BUTOŁAMACZ, czyli bardzo proste urządzenie do ściągania ze stóp wyjątkowo zabłoconych lub ośnieżonych butów.

 

Wystarczy złapać za poręcz i przesadzić stopę przez otwór. Potem umieścić zapiętek buta w zagłębieniu i pociągnąć zapierając się z całej siły o poręcz. Piszę z całej siły, ponieważ najpewniej zdejmujący zapomniał odpiąć wcześniej rzep. W przypadku mojego syna jest tak w jedenastu przypadkach na dziesięć.

Do urządzenia tego podchodziłam, jak do wszystkiego w Szwecji, raczej sceptycznie na początku. Prawie, jak do czegoś tak zbędnego jak dzisiejszy selfie stick. Szybko okazało się jednak, jak bardzo ułatwia ono przedszkolne życie. I pedagogom, i rodzicom a przede wszystkim dzieciom, które nie zapominają, wbrew moim największym obawom, jak zdejmować buty bez użycia butołamacza.


SZCZOTKI DO BUTÓW

Skoro przy butach, i do tego brudnych!, już jesteśmy. Pamiętam ze starych czasów w Polsce wmurowane przy klatkach schodowych w blokach niskie metalowe pręty, ułożone poziomo. Nie wiedziałam w dzieciństwie do czego służą. Dużo dużo później ktoś mi opowiedział, że to do zdrapywania błota! Nie wiem do tej pory, czy to prawda, ale nie mam powodu, żeby wątpić.

Szwedzi poszli w tej dziedzinie o krok dalej. W okresie zimowym wystawiają przy wejściach do budynków, biur, gabinetów fryzjerskich, siłowni, wszędzie dosłownie szczotki do czyszczenia butów.

Nie mówię o hotelowych pucerkach do czółenek i mokasynów, tylko o trzech wielkich, ulicznych szczotach zbitych ze sobą w celu obczyszczenia buta z błota a podeszwy z gruzu i piasku. Ponieważ wraz z pojawieniem się pierwszych przymrozków na sztokholmskich ulicach natychmiast wysypywany jest gruboziarnisty piasek. Małe kamyki, które wnosi się na butach wszędzie i niszczy parkiety. A Szwedzi są bardzo uczuleni na jakość swoich parkietów. Do tego stopnia, że nawet zapraszając na wystawne przyjęcie do własnego domu, do stroju wieczorowego uprasza się o niezakładanie szpilek. Wszyscy i tak pod drzwiami zdejmują buty i tak panowie do eleganckich garniturów “śmigają” w skarpetach, a panie w eleganckich sukienkach ślizgają się w pozaciąganych na stopach pończochach. Taki styl.

A szczotki wyglądają tak:

 

(Napis głosi: Proszę wyszczotkuj buty! Chcemy jak najmniej gruzu i błota w naszym lokalu.)



ROWERY

Pogoda, jak widać warunkuje wiele zachowań. Zmusza do pomysłowości i ułatwiania sobie życia.  Ale także, jak to widać w Szwecji, można się z nią zaprzyjaźnić. Albo chociaż oswoić. Zaprzyjaźnione z rozkapryszoną aurą dzieci stają się takimiż dorosłymi. Dzięki temu wielu Szwedów bez względu na pogodę podróżuje do pracy na rowerach. Nie wygląda to tak, jak w Amsterdamie, gdzie ludzie w garniturach i garsonkach, na szpilkach, z rozwianymi włosami, z laptopami w koszach szusują beztrosko po malowniczych uliczkach.

W Sztokholmie rowerzysta ma ZAWSZE kask, odblaskowe ubranie i bardzo silne lampy. Mam takiego rowerzystę w domu, który do swojego oświetlenia ma w plecaku generator a zimą jeździ na oponach z kolcami. Plecak i kask obciąga odblaskowymi pokrowcami. Buty, które mówią “klik” i wyglądają na śmiertelnie niebezpieczne chroni przed błotem i mrożącym stopy wiatrem parą specjalnych pokrowców w kształcie przypominających gigantyczne, kosmiczne baletki.

Prawdopodobnie za cenę swojego wyposażenia i roweru mógłby kupić mniejszy samochód osobowy. Jednak cena nie jest w tym przypadku jedynym decydującym parametrem. Dzięki własnemu rowerowi nie trzeba jeździć kontenerem bakterii, jak czasem nazywane jest metro. Nie trzeba płacić za bilet a do tego ma się zapewnioną codzienną gimnastykę. Wszyscy, oprócz transportu publicznego na tym zyskują, również środowisko!

Cały ten rowerowy aparat jest możliwy tylko dlatego, że pracodawcy w Szwecji są zobowiązani do zapewnienia pracownikom prysznica, który jest nieodzowny po 10-15 kilometrowej przejażdżce po zabłoconych drogach. Promujący zdrowy stylu życia pracodawca zapewnia też szatnie do suszenia sportowej odzieży i specjalnie zabezpieczane boksy na rowery. Są one jak wszędzie smakowitym kąskiem dla mafii rowerowych.

Jest nawet w Szwecji taki niesmaczny żart: Dlaczego należy unikać potrącania Polaka jadącego rowerem? Bo to może być twój rower!


POKÓJ ODPOCZYNKU

Kolejna rzecz, którą Szwedzki pracodawca zapewnia swoim pracownikom, a na co długo przyjdzie czekać polskiemu pracownikowi jak mi się wydaje, to pokój do odpoczynku w miejscu pracy. Pomieszczenie z łóżkiem zaścielonym jednorazową pościelą, z lampką, nierzadko przyciskiem przywołującym pomoc w razie poważniejszych problemów zdrowotnych. Można się w nim zaszyć na szybką, odświeżającą drzemkę po lunchu. Nie trzeba nikomu dokumentować przebiegu czy symptomów choroby. Odpoczynek w czasie pracy się każdemu w razie potrzeby należy.

Zdarzył się w mojej karierze jeden taki dzień, w którym przyjechałam do pracy, przeleżałam dwie godziny w pokoju odpoczynku, i… wróciłam do domu, ale to już inna, bardzo długa historia.


ŻYCIE ZACZYNA SIĘ NA EMERYTURZE

Z naszych polskich realiów pamiętam, że ludziom starszym nie starcza na leki, że są zdani na łaskę i niełaskę swoich bliskich, są słabi, schorowani i modlą się nierzadko o szybką, bezbolesna śmierć, która zabierze ich z tego padołu łez. Tutaj widzę siwe, pełne energii starsze panie, które nie boją się rezygnować z wszechobecnej szarości na rzecz bardziej żywych kolorów. W pobliskim lesie widuję całe grupy emerytek na wspólnych spacerach z psami. Śmieją się, wymieniają poglądy, nigdzie im się nie spieszy. Bo mąż, jeśli jeszcze żyje!, pojechał grać w golfa z kolegami seniorami.

 

Oczywiście, golf to być może sprawa statusu społecznego, nie wiem, nie grywam. Wiem natomiast, że mieszkająca niedaleko mnie para emerytowanych nauczycieli (czyli średnia grupa zarobkowa) golfuje, jeździ na biegówkach, na łyżwach i.. dojeżdża wszędzie rowerami. Inni, ci bardziej schorowani poruszają się za pomocą tzw. rulatorów, czyli chodzików na kółkach z siedziskiem do odpoczynku, z koszykiem na sprawunki i hamulcem jak od roweru! Żyć nie umierać!

Życie zdaje się zaczyna kwitnąć na emeryturze. Nawet bez pomocy dorosłych dzieci. Ponieważ opieka taka tradycyjna, polska, międzypokoleniowa, jest dość rzadko spotykana. A mimo to są wyjazdy wozami kempingowymi, wynajęte sezonowo domki w Hiszpanii czy Thailandii. Wielu starszych ludzi leczy się z nabytego w zimnym klimacie reumatyzmu mieszkając większą część roku np. na Malcie czy Cyprze.

Starsi ludzie są nadal ciekawi świata. Chcą się rozwijać. Chodzą na kursy, łączą się w pary. Żyją!

Jest to jak sądzę naturalną kontynuacją zdrowszego, wygodniejszego, bardziej zamożnego stylu życia już za młodu. Myślę, że i my do tego dojdziemy za jakiś czas.



NA DYSTANS

W Polsce bardzo doskwierała mi zawsze powszechna ciekawość. Niestety nie do końca podyktowana chęcią spotkania się z drugim człowiekiem na płaszczyźnie intelektualnej. Chodzi mi raczej o wścibskość. A do tego to swoiste - charakterystyczne dla pewnego wieku - stamozwańcze prawo wypowiadani się na temat wyborów drugiego człowieka. “A nóż poszło jej oczko pod tą elegancką spódniczką! Gdzie też taką krótką miała odwagę założyć, do takich grubych nóg. W tym wieku! Ja to bym nigdy…. “

“No i patrz! Dzieciaka posadził, a tu starsza kobieta stoi i się słania na nogach. Znieczulica!”

W Szwecji tego nie ma! Ludzie unikają siebie jak mogą. Dają sobie nawzajem przestrzeń i źle znoszą, kiedy ktoś tę niewidzialną linię intymności przekroczy. Nie lubią być zaczepiani w metrze, nie interesują się swoimi współpasażerami. Można by to na upartego nazwać ignoranctwem, ale tu nie o to chodzi. Tu chodzi mianowicie o integralność osobistą i przestrzeń własną.

Pierwsi pasażerowie wagonów metra chętnie zajmują samotne miejsca jak najdalej od sąsiada.

 

Parkowanie na pustym parkingu też odbywa się w określony sposób. Po co się niepotrzebnie spoufalać, skoro miejsca jest dość.

Mi to bardzo odpowiada, nie tylko dlatego, że słabo parkuję!

 


PSIE PRZEDSZKOLA

Szwedzi ciągle są posądzani o znieczulicę, i o ten swój przysłowiowy już chłód. Jednak uważam, że każdemu dobrze by zrobiło skoncentrowanie się na własnych sprawach od czasu do czasu.

Poza tym bardzo dobrym przykładem na wysoką wrażliwość ludzi w tym kraju, którą chętnie chciałabym przenieść na nasze polskie podwórko jest humanitaryzm i opieka nad zwierzętami. Coś podpowiada oczywiście w głowie z cicha, że społeczeństwo, w którym wielu ludzi nadal żyje w biedzie, gdzie dzieci chodzą głodne i zmarznięte ma inne priorytety pomocowe. Jednak wiadomo, że jedno nie wyklucza drugiego. Prawda?

Wielu właścicieli czworonogów na pewno chętnie skorzystałoby z genialnego rozwiązania jakim są tutejsze przedszkola dla psów. Ci, którzy z różnych powodów nie mogą zabrać ukochanego czworonoga ze sobą do pracy (bo to też jest tutaj możliwe!), mogą umieścić swoje zwierze w przedszkolu. U osoby, lub w większej organizacji, która psa, razem z grupą kolegów różnych ras i rozmiarów, wyprowadzi na spacer, nakarmi, poklepie, czasem nawet poczyta bajkę. Dosłownie!

Jeśli pies potrzebuje dużo ruchu, może wybrać się na całodniową wycieczkę w teren. Wystarczy dostarczyć swojego ulubieńca w umówione miejsce, gdzie rano czeka autokar z obsługą. Podczas kiedy ty pracujesz, twoje zwierze biega po lasach i ma się świetnie.


JAKOŚĆ ŻYCIA i DUCHOWOŚĆ

Ostatni, najbliższy memu sercu temat, jest na tyle trudny do opisania, że prawie chciałam z niego zrezygnować. Szwedzi są  w tej dziedzinie o kilka kroków dalej od nas Polaków.

My nadal utożsamiamy szczęście i spełnienie z sukcesem zawodowym, dostatkiem, nawet statusem społecznym. Długo mi zajęło zrozumienie tego że tutaj pojęcie spełnienia tożsame jest bardziej z czasem, jaki można poświęcić sobie, swoim najbliższym, swoim zainteresowaniom. Że wymarzona praca to nie tak, która daje największe dochody, lecz taka, która daje satysfakcję, ma znaczenie społeczne, i jest ciekawa.

Nie wątpię, że są Polacy, którzy tak właśnie żyją już dziś, dla mnie jednak kiedy opuszczałam Polskę było to zjawisko zupełnie nieznane. Bo jak często zwrotu “dobrze się bawić” używa się w Polsce w kontekście pracy zawodowej? Może dzisiaj już częściej niż mi się wydaje. Jednak tutaj jest to jeden z kluczowych zwrotów w ogłoszeniach o pracę. Co automatycznie nie oznacza, że szwedzki rynek pracy to jeden wielki plac zabaw. Przeciwnie. Szwedzi swoją pracę traktują bardzo poważnie. Towarzyszy im jednak w życiu jakaś lekkość bytu, której nie pamiętam z Polski.

Zdaję sobie sprawę, że ten stan jest w prostej linii połączony z dobrobytem i z funkcjonowaniem państwa pomocowego. My Polacy mamy swoją historię i swój bagaż, który zawsze będzie nas odróżniał od innych narodów, jednak marzę o tym, żebyśmy nasz dobrobyt już wkrótce mierzyli czym innym niż polskim złotym.

A nasza duchowość czym innym niż wyznawaną wiarą. Ale to już temat na oddzielny artykuł.


Av Kasia - 13 april 2015 15:49

Nie wiem, jak to się stało, że w weekend nie powstał żaden tekst.

Powodem może być ciagnące się od świąt porządne przeziębienie, które uziemiło mnie w łóżku na więcej dni niż to przyzwoite.

Kiedy tylko odzyskałam siły (jak mi się wydawało!) znaleźliśmy się w letniaku.

Było pieczenie pizzy. Z pomocą na szczęście, więc przeżyłam.

Uniesienia w rejonach podniebienia potrafią wiele wynagrodzić.

A Dziecko lat 6 potrafi wyrobić ciasto drożdzowe lepiej niż niejeden robot kuchenny. I jest bez prądu.

 

Zupełnie bezwiednie (kłamię!) znalazłam się w sklepie ogrodniczym.

Wreszcie udało mi się (z wielką pomocą barów brodatego Vikinga, czyt. Męża!) doprowadzić do końca projekt przekształcania wielkiej, nieporęcznej sterty złomu w coś potencjalnie pięknego:

 

Odkąd uznałam,  że na projekt przekształcania mego oblicza w coś potencjalnie pięknego jest już za późno, próbuję usilnie wywołać przynajmniej efekt podniesionych brwi.

Myślę, że sobotni nabytek, który prezentuję poniżej bezwzględnie mi w tym pomoże. Wełna, ręczna robota, całe 20 koron na pchlim targu:

 

I na koniec, najmilsze wspomnienie całego weekendu, które będę przywoławać w myślach cały tydzień:

Ciepło słońca, tego na niebie, i mój najmilszy Promyk Słońca zaabsorbowany naturą, piaskiem, wodą, własną wyobraźnią.

 


Mam nadzieję, że i Wy mieliście ciekawy weekend :)


Love and peace within!   

Av Kasia - 8 april 2015 20:34

SVENSKA

De viktigaste orden, de sannaste och modigaste planera man kanske inte för.

Eller så har jag planerat dem utan att veta om det?


Jag vill prata om kärlek.

Om kärlek till barn.

Både egna och "lånade".


Någon gång under hösten 2011 tror jag har det blivit lite tufft för oss här hemma.

Det blev många förändringar som vi fick acceptera och lära oss att leva med.

I samband med det gjorde vi diagnosomprövning för en liten tjej som vandrade på denna jord stämplad med diagnosen inom autismspektrum.

Som visade sig vara adhd och en lindrig utvecklingsstörning istället.


Men det är inte ens det jag vill prata om. Jag minns bara hur vi satt på BUP och pratade med en barnpsykolog som tipsade om en bok med namnet "Fem gånger mer kärlek". Boken lär ut att för varje tillsägelse borde man ge ett barn 5 gånger så mycket positiv uppmärksamhet och beröm. Kärlek, helt enkelt.


Jag minns hur jag skrek i bilen, på vägen  hem. Att jag inte orkar mer. Att jag inte har något mer att ge. Att jag givit allt redan. Och så skulle jag nu ge fem gånger mer. Jag höll på att gå under. Jag var skräckslagen.


Jag vägrade att köpa den boken.


Jag trodde seriöst att om jag gav mer, ännu mer, så skulle jag inte ha något kvar själv.


Sen gick jag under till slut. Brände ut mig på att springa ifrån styvbarnen och det jobbiga hemma.

Och tack vare detta fick jag prata med en massa klokt folk. De har sett sådant förr.


Idag vet jag så mycket mer. Förstår så mycket mer.

Jag säger inte nej till barnen om jag inte måste.

Jag ser dem.

Jag ger dem tid och min uppmärksamhet.

Jag har inte obegränsat med tid eller ork så jag satsar på kvalitet.

Jag uppmuntrar när de gör något bra, eller bara försöker själva.

Jag är sann och visar mig svag, om det behövs.

Jag ber alltid om ursäkt och berättar om jag gjort bort mig.


Jag kan göra det idag för jag har börjat se mig själv som älskvärd också.

Utan det kan man inte DELA MED SIG av sin kärlek.


Om jag ser resultat? Kära nån!

Om en femtonårig tjej vill shoppa kläder med gamla, pinsamma mig! Hon sätter sig på min sängkant och frågar om jag kan göra en tofs. Hon tar med sig en kompis hem och vi sitter vid köksbordet, skalar apelsin och snackar om killar, om att vara ihop, om sex och om det när man är redo.


Det tar inte bort hennes diagnos, hennes ilska och utbrott. Men de fina stunder av riktig connection, de hjälper mig att orka med. Att se en skör liten människa som håller på att bli stor, håller på att lära sig om vuxenlivet. Och jag kan få ta del av det.


Och jag kan ÄNTLIGEN visa hur man är när man är snäll mot SIG SJÄLV. Det säger de kloka människorna är det viktigaste ett barn kan ta med sig hemifrån.


Plus, när jag är HEL behöver jag inte oroa mig över att jag blir UTAN kärlek när jag GER BORT den.

Fem gånger så mycket kärlek på er!   


POLSKI

Najwyraźniej słowa, które MUSZĄ zostać wypowiedziane znajdą drogę do światła. Na papier. Na bloga.

Wiem, że dojrzewały, że były w drodze, ale że akurat dziś miały się urodzić, o tym nie miałam jeszcze przed chwilą pojęcia.

 

Chcę napisać o miłości.

Do dzieci.

Swoich i cudzych.

 

Gdzieś pewnie pod koniec 2011 roku, na jesieni, mieliśmy bardzo ciężki okres w rodzinie.

Wiele zmian, których nie wybieraliśmy, a z którymi trzeba było nauczyć się żyć. 

Jakoś w tym okresie, może trochę później, postaraliśmy się o ponowną diagnozę dla dziewczynki, córki mojego męża, wtedy jedenasto-dwunastolatki, którą zdiagnozowano jako dziecko autystyczne kilka lat wcześniej.

Nowa diagnoza mówiła adhd z niewielkim upośledzeniem umysłowym.

 

Ale to nie o tym właściwie chcę pisać. Pamiętam dzień, kiedy siedzieliśm z mężem na spotkaniu z psychologiem w poradni dziecięcej. Pani opowiadała o książce szwedzkiego autora pt. “Pięć razy więcej miłości”. Książka uczy, że po każdym negatywnym komentarzu czy upomnieniu powinniśmy dzieciom dawać pięć komentarzy podbudowujących ich samoocenę. Czyli pięć razy więcej miłości.

 

Pamiętam moją panikę w drodze do domu. Wrzeszczałam w samochodzie do męża, że ja już nie daję rady. Że już nic więcej nie mam do dania, a ona, ta psycholog, każe jeszcze pięć razy więcej??? Byłam przerażona i znokautowana.

 

Nie kupiliśmy wtedy tej książki.

 

Byłam przekonana, że jeśli miałabym dawać więcej, jeszcze więcej, to nie starczyłoby już nic dla mnie samej. Ani dla mojego Syna.

 

W końcu zawalił się mój misternie budowany świat. Wypaliłam się próbując od dzieci nieswoich uciekać w pracę.

 

Dzięki temu miałam szansę na długie rozmowy z bardzo mądrymi ludźmi. Takimi, co niejedną podobną do mnie bohaterkę nie tylko widzieli ale i postawili na nogi.

 

Dziś wiem już tak dużo więcej. Rozumiem dużo więcej.

Nie mówię moim (wszystkim!) dzieciom nie, jeśli nie muszę.

Patrzę na nie i widzę je.

Daję im mój czas i uwagę. Czas to dobro na wagę złota, tak samo jak siła w moim przypadku, więc idę na JAKOŚĆ, nie na ilość. 15 minut skoncentrowanej uwagi, na wspólnym rysowaniu, budowaniu, czytaniu, robieniu warkoczy czy wspólnym malowaniu paznokci bardzo zbliża.

Obsypuję pochwałami, kiedy zrobią coś dobrego, albo chociaż spróbują na własną rękę.

Jestem prawdziwa i pokazuję moje słabości, jeśli trzeba.

Przepraszam i przyznaję się do błędów. 

 

Dziś mogę sobie na to pozwolić, bo zaczęłam wreszcie widzieć samą siebie jako godną miłości.

Bez tego nie da się DAWAĆ miłości innym.

 

Czy widzę rezultaty? O ludzie!

Piętnastolatka, która nosi okulary przeciwsłoneczne nawet w pochmurne dni chce ZE MNĄ iść na zakupy ciuchowe do galerii. Siada rano na moim łóżku i prosi o zrobienie kucyka. Przyprowadza do domu koleżankę, z którą razem obieramy przy kuchennym stole pomarańcze rozmawiając o chłopakach, o chodzeniu i o tym, kiedy jest się gotowym na seks.

 

To nie zabiera jej diagnozy, jej napadów złości itp. Ale dzięki chwilom prawdziwej łączności między nami łatwiej mi je znosić. Obserwowanie młodej istoty (z trudnościami czy bez), która próbuje swoich sił w dorosłym świecie, uczy się być dorosła opierając na moim ramieniu, bo jej mamy nie ma akurat przy niej. Bez niej nigdy by mnie to nie spotkało. 

 

Na koniec WRESZCIE mogę pokazać i uczyć, jak być dobrą DLA SIEBIE. Ci mądrzy ludzie mówią, że to najcenniejsze co można wynieść z domu jako dziecko.

 

A do tego sama nie muszę już się martwić o to, że zostanę ogołocona z miłości, kiedy całą ją oddam innym.

Pięć razy więcej miłości Wszystkim!   

Av Kasia - 7 april 2015 14:00

Jedyne, czym mogę się dziś podzieliś, to kilka Wilkanocnynch zdjęć.

Jestem przeziębiona jak dzwon; słowa utkneły gdzieś między opuchlizną górnych dróg oddechowych.

Ale nie myśli.

Myśli są. Będą. Czekają. Tłoczą się w uporządkowanych rzędach słów w głowie.

Czekają na zieloną flagę od obolałych mięśni i osłabionego ciała. Siły brak. Przejścia nie ma. Nie dziś.


Miałam najdziwniejszą Wielkanoc w moim życiu.

Od środy do późnego piątku byłam wolontariuszem i królową kuchni na wspaniałym kursie medytacji.

Telefonów nie używaliśmy więc jedyne zdjęcie z tych kilku dni jest takie:

 

Gotowałam wegetariańskie dania dla pietnastu osób i dałam radę! Z pomocą w obieraniu cebuli i zmywaniu, ale to ja mieszałam w garach! Wow! :)


W domu za to zrobiłam smalczyk:

 

na chrzest w polsko-szwedzkiej Rodzinie.

W sobotę, zamiast święcić jajka byliśmy na pięknej, dwujęzycznej i dwukulturowej uroczystości. Ciepłej, kameralnej i bardzo wzruszającej.

Pisanki Wielkanocne robiliśmy całą rodziną między godziną 23 a 24 w piątkową noc. Mazakami Syna.

Wyszły nam takie piękne:

Moim zdaniem najpiękniejsze w Wielkanoc są rodzinne śniadania. Moje ukochane połączenie wiosenne:

 

gotowane jajko ze szczypiorkiem i rzodkiewką, sól i pieprz na bardzo ciemnym chlebie. Najchętniej w wiosennym słońcu :)

Są w moim domu tacy, którzy chetniej zajadają się kaviorem, pastą powiedzmy "rybną" o bardzo wędzonym i słonym, a jednoczesnie słodkim smaku. Połączenie dla nie-szwedów odrażające. Bleh :)

 

W Wielką Niedzielę dopiero świętowaliśmy w zaciszu letniaka, w kręgu najbliższej rodziny, delektując się spokojem, obecnością i słodyczą...

M.in memmą (fin. mämmi), wielkanocnym deserem z Finlandii, którym zawsze częstuje moja Teściowa. Oczywiście kupionym :)

 

Pycha!

Na koniec Face Time z Rodziną w Polsce i Wielkanocna sauna.

Lany Poniedziałek spędzony na wzbierającym przeziębieniu i omijaniu korków w drodze do miasta.

I co? Gorzej? Tylko dlatego, że inaczej? :)


Mam nadzieję, że Wy nie zdązyliście się ani przejeść, ani przepracować ani przeziębić :)

Dobrego i krótkiego tygodnia życzę!


Love and peace within!   

Presentation


Embracing the NOW, Zebra-style.

Links

Ask Kasia

16 besvarade frĺgor

Latest Posts

Categories

Archive

Guest Book

Calendar

Ti On To Fr
    1
2
3
4
5
6
7 8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
<<< April 2015 >>>

Tidigare år

Search

Statistics


Skapa flashcards