Inlägg publicerade under kategorin FAMILY

Av Kasia - 7 april 2015 14:00

Jedyne, czym mogę się dziś podzieliś, to kilka Wilkanocnynch zdjęć.

Jestem przeziębiona jak dzwon; słowa utkneły gdzieś między opuchlizną górnych dróg oddechowych.

Ale nie myśli.

Myśli są. Będą. Czekają. Tłoczą się w uporządkowanych rzędach słów w głowie.

Czekają na zieloną flagę od obolałych mięśni i osłabionego ciała. Siły brak. Przejścia nie ma. Nie dziś.


Miałam najdziwniejszą Wielkanoc w moim życiu.

Od środy do późnego piątku byłam wolontariuszem i królową kuchni na wspaniałym kursie medytacji.

Telefonów nie używaliśmy więc jedyne zdjęcie z tych kilku dni jest takie:

 

Gotowałam wegetariańskie dania dla pietnastu osób i dałam radę! Z pomocą w obieraniu cebuli i zmywaniu, ale to ja mieszałam w garach! Wow! :)


W domu za to zrobiłam smalczyk:

 

na chrzest w polsko-szwedzkiej Rodzinie.

W sobotę, zamiast święcić jajka byliśmy na pięknej, dwujęzycznej i dwukulturowej uroczystości. Ciepłej, kameralnej i bardzo wzruszającej.

Pisanki Wielkanocne robiliśmy całą rodziną między godziną 23 a 24 w piątkową noc. Mazakami Syna.

Wyszły nam takie piękne:

Moim zdaniem najpiękniejsze w Wielkanoc są rodzinne śniadania. Moje ukochane połączenie wiosenne:

 

gotowane jajko ze szczypiorkiem i rzodkiewką, sól i pieprz na bardzo ciemnym chlebie. Najchętniej w wiosennym słońcu :)

Są w moim domu tacy, którzy chetniej zajadają się kaviorem, pastą powiedzmy "rybną" o bardzo wędzonym i słonym, a jednoczesnie słodkim smaku. Połączenie dla nie-szwedów odrażające. Bleh :)

 

W Wielką Niedzielę dopiero świętowaliśmy w zaciszu letniaka, w kręgu najbliższej rodziny, delektując się spokojem, obecnością i słodyczą...

M.in memmą (fin. mämmi), wielkanocnym deserem z Finlandii, którym zawsze częstuje moja Teściowa. Oczywiście kupionym :)

 

Pycha!

Na koniec Face Time z Rodziną w Polsce i Wielkanocna sauna.

Lany Poniedziałek spędzony na wzbierającym przeziębieniu i omijaniu korków w drodze do miasta.

I co? Gorzej? Tylko dlatego, że inaczej? :)


Mam nadzieję, że Wy nie zdązyliście się ani przejeść, ani przepracować ani przeziębić :)

Dobrego i krótkiego tygodnia życzę!


Love and peace within!   

Av Kasia - 24 mars 2015 08:41

Pisałam (i mówiłam) wczoraj o dłoniach.

Dłonie są przedłużeniem naszego stanu ducha, stosunku do świata, nastroju.

Więcej! Dla niektórych z nas są głównym narzędziem komunikowania się ze światem.


Gra naszych dłoni i ciała odbywa się na poziomie podświadomości.

Zdarzyło Ci się uświadomić sobie, że dłonie Cię "zdradzają"? Zdażyło Ci sie wcisknąć je szybko w kieszenie lub opuścić bezwładnie na kolana? To TEŻ jest jakiś znak dla świata!


Dziś chcę pomówić o takiej dłoni:

O tej, która oskarża i szuka winnego.

Brene Brown (od której nauczyłam się wiele na temat funkcji bezbronności w relacjach międzyludzkich, i która od lat już jest moim guru w sprawach emocji) przyjrzała się naszej potrzebie natychmiastowego znajdowania winnego w sytuacji, która powoduje u nas dyskomfort.


Znalezienie winnego za moje małe codzienne nieszczęścia zajmuje dosłownie milisekundy. Mąż, ktory dzień wcześniej zapomniał rękawiczek syna w przedszkolu potrafi zmarnować mój poranek. Nastolatki są również niewyczerpanym źródłem nieszczęść. Nawet, jeśli nie daję im bezpośrednio odczuć, że są winne i oskarżone o stratę mojego czasu, kiedy np. zapominają biletu, czy spóźnią się na autobus i trzeba po nocy odbierać...


Dlaczego obwiniamy? Dlaczego staje się to dla nas tak naturalne jak oddychanie? I tak samo odruchowe!


Obwinianie pomaga nam rozładować nasz własny dyskomfort i złość.

Skanalizować je na kogoś innego. W chwili, kiedy OBARCZYMY drugiego za nasze nieszczeście znów możemy odetchnąć. Ach, to nie ja spaprałem. To ktoś inny się wygłupił. (Powiedz, że nie zdarza Ci się to regularnie w pracy? ...A i tak nie uwierzę! ;)


Trzeba dodać, że potrzeba oskarżenia, wytknięcia komuś błędu to nie to samo, co formalne, konstruktywne pociąganie do odpowiedzialności.


Do tego każdy wymierzony w drugiego wskazujący palec to stracona szansa okazania zrozumienia, współczucia i życzliwości.


Ja dziś na dłoni wyciągam do Was trochę zdrowia i koloru...

   

Love and peace within!   

Av Kasia - 15 mars 2015 08:56

Jak się objawia luksus?

U każdego inaczej, chociaż wielu z nas nadal pojmuje luksus jako to, co inni uważają za atrakcyjne czy pożądane. A szkoda!

Vad är lyx?

Något annat för var och en. Ibland känns det lyxigt att ha något som någon annan ser som lyxigt? Dumt va? Men inte helt främmande?


Mój luksus dwa lata temu to było niepościelone łóżko. Do którego bardzo często w ciągu dnia "uciekałam się w potrzebie". Od kilku tygodni mój luksus dnia powszedniego, to porządnie (w miarę moich możliwości!) pościelone łóżko.

Förr har en obäddad säng varit en lyx som jag tillätt mig att njuta av mycket och ofta, när jag knappt orkada något annat. Nyligen har en väl (väl och väl, man gör så gott man kan!)bäddad säng blivit min vardagslyx.

 

Daje mi poczucie komfortu psychicznego i uporządkowania. I jest piękne.

Tecken på att jag inte behöver lägga mig titt som tätt. Och det är fint.


Kilka lat temu największy luksusem o jakim mogłam marzyć, to długie weekendowe spanie. Do oporu, aż pupa zacznie boleć, aż się robi niedobrzez z głodu.

Dziś luksusem jest dla mnie wymknąć się z łózka o świcie, słuchać śpiącej rodziny zajmując się jedncześnie "moimi sprawami". Medytacją poranną, czytaniem, pisaniem... Pusty dom brzmi inaczej niż dom pełen śpiących ludzi :)

Dziś zamiast pisania było tak o siódmej rano:

Förr var sovmorgon det bästa jag visste. Att ligga i sängen så länge att man fick ont och blev lite illamående av hungern.

Idag är det lyxigt att smyga ut från sängen före alla andra och i den totala tystnaden göra det jag själv tycker är mysigt. Meditera, läsa, skriva. Ett tomt hus låter inte alls likadant som ett fullt hus där alla sovet, förresten! :)

Imorse, kl. 7, istället för det jag tänkt mig blev det såhär:

   

Trochę byłam rozdrażniona z tego powodu. Ale nie długo. Bo budowanie z Synem, który sortuje dla mnie lego to przywilej. To też luksus, tylko inny.

Först blev jag lite besviken. Men snabbt kom jag på att detta är ju en annan sorts lyx. Att kunna bygga med Sonen som sorterat lego till mig :)


A Ty masz jakieś swoje codzienne, zwyczajne luksusy? Widzisz je, kultywujesz? Pozwalasz sobie czasem na nie?

Mam nadzieję.

Życzę pięknej, luksusowej niedzieli Wszystkim!

Vet du vad DIN vardagslyx är? Märker du det som gör dig glad? Kultiverar du det?

Det hoppas jag att du gör!

Ha en fin och lyxig söndag!


Love and peace within!   

Av Kasia - 11 mars 2015 10:21

(Hör av dig om du önskar översttning till svenska! :)

 

Miłość rodzicielska to najprostsze a zarazem najbardziej skomplikowane uczucie na świecie.

Od trzynastu lat mam dwoje przyszywanych dzieci, które dziś mają 15 i 16 lat. Można wiec powiedzieć, teoretycznie, że trenuję rodzicielstwo od wielu lat.

Od sześciu lat jestem matką najsłodszej Istoty w całym moim wszechświecie. Synka.

 

To, co nas łączy jest proste i łatwe, piękne i niewymuszone. Bułka z masłem. I MIODEM!


Trudności pojawiają się wtedy, gdy przychodzi lęk. Jak dziecko wychować, ochronić, przygotować na samodzielne zmaganie się ze światem.

I myślę sobie, skąd ten LĘK? Może raczej powinna być ciekawość, nadzieja, zainteresowanie tym, co ten mały Człowiek w życiu zdziała. Kim będzie. Z kim będzie się przyjaźnił.

Nie chcę być rodzicem w szponach lęku. Tłumaczę sobie jego bezsensowność a wyzbyć się go nie mogę.

Dopiero teraz, gdy o tym piszę, rozkłądam na części pierwsze, dopiero teraz jest mi lżej. Troszkę lżej. Na chwilę.

Pytają mnie ludzie czasami czy nie chciałabym mieć więcej dzieci.

Takie trywialne zapytanko, które we mnie budzi wiele emocji. Bo gdzie zmieścić jeszcze więcej miłości, jeszcze więcej troski?

Ja wiem, serce nie ma granic. Ale głowa????

 

Pozdrowienia i cichy hołd dla rodzin wielodzietnych i dla rodziców, którzy jeszcze nie zwariowali :)


Love and peace within!   

Av Kasia - 23 februari 2015 12:40

Översättning av texten: http://zebrazone.bloggplatsen.se/2015/02/23/11027088-sanningen-bakom-min-utmattning/

 

Pisze tu głównie o walce o dobre samopoczucie. Rzadko jednak podnoszę tematy rodzinne. A zwłaszcza te dotyczące moich pasierbów.

Dlaczego, skoro życie rodzinne do ważny składnik naszego samopoczucia, …zwłaszcza, kiedy coś w nim nie działa.

Głównie ponieważ nie chcę naruszyć ich integralności osobistej.

A po drugie martwię się, że jeśli już zacznę opowiadać, to może mi być trudno skończyć.

 

Bycie (dodatkowym lub plastikowym )rodzicem - jak to się w języku szwedzkim pięknie nazywa - dzieci z diagnozami jest wielkim wyzwaniem i trudem.

Powstrzymuję się najczęściej od utyskiwania na ten temat. Aż do minionego weekendu, kiedy to przeczytałam artykuł, który wyzwolił mnie z dużej dozy wyrzutów sumienia. (kliknij na linka, żeby przejść do artykułu, który napisany jest po szwedzku).

Tekst traktuje o ryzyku wypalenia biolgicznych rodziców dzieci z różnymi przewlekłymi chorobami. Nie mówi się o chorobach neurologicznych, o dzieciach z syndromami etc. (co jest aktualne w mojej rodzinie) ani też o rodzicach przybranych. Ale nie szkodzi.

 

Oddana opieka nad dziećmi z którymi nie łączą nas więzy krwi i bezgraniczna miłość tak jak do własnego, biologicznego potomstwa jest dużo bardzie wymagająca. Kosztuje dużo więcej. Mówiłam o tym kiedyś tak: przybrany rodzić ma tylko OBOWIĄZKI rodzica biologicznego, natomiast praw ma stosunkowo niewiele. I bliskości. Przynajmniej tak było w moim przypadku.

 

Kiedy jesienią 2012 rozpadłam się na kawałki, wiedziałam, że przyczyną mojego stanu była nadwyrężona sytuacja rodzinna i problemy z pasierbami. One same były w bardzo ciężkim położeniu, zmuszone do dużych zmian życiowych. My dorośli też musieliśmy się jakoś do sytuacji dopasować i nauczyć się funkcjonować wokół tych nagłych narzuconych nam zmian.

Dla mnie łączyło się to z wszechobecnym poczuciem niesprawiedliwości i niemocy. Byłam zrozpaczona i zawiedziona tym, co przyniosło mi życie. Walczyłam ze wszystkimi i wszystkim nieustannie.

Moje krzywe wyobrażenie o tym, jaki jest DOBRY przybrany rodzic (zawierające dużą dozę poświęcenia i symptomatycznego dla klasycznej MATKI  POLKI samoumęczenia) sprawiło, że koncentrowałam się ciągle na nieodpowiednich rzeczach.

A skąd niby miałam wiedzieć, byłam nieopierzoną dwudziestodwulatką z przerośniętym poczuciem obowiązku, kiedy w moim życiu pojawiły się przybrane dzieciaki!

Swoje schronienie odnalazłam w pracy. Zawodowej i te niewidzialnej, domowej.

Wydawało mi się, że perfekcjonizm i wysprzątana kuchnia będą moimi biletami do szczęścia. Albo chociaż pomogą przeżyć, pomogą dobrze czuć się w domu, chociaż chwilami.

W rzeczywistości dawały mi głównie iluzję kontroli nad sytuacją.

Spalałam świeczkę z obu końców.

 

Chociaż nikt mnie o nic z tego właściwie nie prosił. Jakoś tak samo wyszło….

 

Dziś mogę z ręką na sercu powiedzieć rzecz jedną: że problemy z dziećmi RZECZYWIŚCIE rosną wraz z nimi.

I gdyby nie moje wielkie wypalenie i wielka przemiana z jaką się mocuję od ponad dwóch lat, to dzisiejsze nasze problemy pewnie skończyłyby się rozwodem albo czymś jeszcze gorszym…

 

Dlaczego o tym dzisiaj piszę? Czyż poniedziałki nie są wystarczająco trudne do uniesienia?

 

Po pierwsze ponieważ właśnie to zrozumiałam.

Był to też brakujący klocek całek układanki pt. moje wypalenie.

Chcę też po trosze przekazać poczucie wdzięczności za tę zmianę we mnie. W mojej rodzinie.

I też dlatego, że prawda ZAWSZE wyzwala!

I na koniec po to, żeby uchylić drzwi tym, którzy być może też walczą i nie widzą drogi ucieczki, szansy na zmianę.

Czasem jedynym sposobem jest PODDAĆ SIĘ na chwilę.

Zamknąć oczy, wypuścić wszystko z rąk i zobaczyć, co nam zostanie, co przetrwa, kiedy odzyskamy siłę, by znowu spojrzeć.

 

Love and peace within!   

 

Av Kasia - 23 februari 2015 10:30

(Tłumaczenie na polski już wkrótce w osobnym poście!)

Jag skrivet mycket om (väl)mående här men det är sällan direkta familjefrågor som jag tar upp.

I synnerlighet inte när det gäller mina bonusbarn.

Varför är det så då? Familjesituationen påverkar ju måendet kanske mest av alla yttre faktorer. Särskilt när den inte fungerar. 

Till stor del är det för att de, barnen ska få vara ifred.

Men mest kanske för att om jag börjar så kanske vet jag inte hur jag ska sluta.


Att vara en (bonus)förälder till barn med diagnoser är utmanande och utmattande.

Det har jag inte riktigt vågar säga högt. Tills jag läste en artikel om det i helgen. Den handlade visst om biologiska föräldrar och barnens fysiska åkommor. Men det är minnst lika aktuellt, om inte mer, när det gäller diverse neurologiska diagnoser och störningar hos barn.


Helt ärligt, när jag kollapsade hösten 2012 var jag helt övertygad om att det var den ansträngda situationen med barnen som orsakat det. Barnen har haft det riktigt kämpigt en längre period, det var mycket förändingar, inte självvalda, som vi fick anpassa oss till och lära oss att leva med.

Jag själv levde i en ständig känsla av orättvisa och otillräcklighet. Jag var arg och besviken på vart livet tagit mig. Jag kämpade EMOT allt mest hela tiden.

Med min skeva föreställning om hur en BRA (bonus)förälder är (en ledtråd är att den inkluderade självuppoffring och självutplåning!) la jag fokus på helt fel saker.

Jag gömde mig i arbetet. Både på jobbet och hemma.

Trodde att perfektionismen och det städade köket skulle leda mig till lycka. Eller iaf hjälpa mig att överleva. Att trivas i mitt hem. Iaf korta stunder. Det gav en illusion av kontroll.

Det var ett stort BS!

Jag brände ljyset i båda ändarna.


Fast ingen bett mig om något av det jag tog på mig. Inte på DET sättet iaf.


Idag kan jag säga en sak: att problemen VERKLIGEN växer med barnen.

Hade jag inte kollapsat 2012 och fått uppleva dagens uttmaningar med mitt GAMLA sätt att ta och lösa problem så skulle jag antingen varit skild eller död.

 

Varför skrivet jag om det nu?


För att jag fattat det.

För att det var en saknande bit av min berättelse här ute.

För att uttrycka tacksamhet över den utveckling som sker inom mig. Och i min familj.

För att sanningen befriar oss ALLTID!

Och för att öppna en dörr för dem som lever likadant och vet inte hur de kan ta sig ur.

Ibland kan det enda sättet vara att bara GE UPP för en stund.

Släppa allt och blunda och se vad som finns kvar när man öppnat ögonen....


Love and peace within!   

Av Kasia - 13 februari 2015 09:45

Wczoraj był Tłusty Czwartek.

W Szwecji obchodzi się Tłusty Wtorek, w przeddzień Środy Popielcowej.

Że się wtedy je semle (kardamonowe bułki napełniane masą migdałową/marcepanem i bitą śmietaną) to już odpowiednie, bardziej rzetelne źródła doniosą. I na pewno będą piękne zdjęcia :)


Ja - zgodnie z profilem tego bloga - chciałam napisać kilka słów o czymś mniej przyjemnym ;)

O czasie między Świętem Trzech Króli a Ostatkami.

W Szwecji ten okres nazywa sie OXVECKOR, czyli w przybliżeniu bawole tygodnie. Najciemniejszy, najzimniejszy i najcięższy okres w roku. Bez świąt i przerw w pracy. Tylko okra i orka. W protestanckiej szwecji okresu Postu Przedwielkanocnego nie uznaje za czas wyrzeczeń i katuszy, dróg krzyżowych i gorzkich żali. To czas jaśniejszych dni, nadchodzącej wiosny, roztopów i zakończenie bawolich tygodni.

 

Piszę o tym, bo bardzo wyraźnie odczułam przytłączający ciężar bawolich tygodni w tym roku. Mroczny i ciężki czas dla mojej tutejszej rodziny, czas prób i tłumaczenia sobie, że szczęście i spokój nie leży poza nami, tylko w nas.

W takim stanie umysłu można podnieść najcięższy ciężar.

Ale czy na pewno? I jak długo?

 

Za progiem weekend. Dziś cudowny piatek trzynastego, jutro święto miłości (lub czerwonych serduszek???) więc głowa do góry bawole, mówię sobie! i Wam, którzy też tak czujecie - bez urazy, oczywiście!   

 

Igår var det fet-torsdagen i Polen. Jag berättar aldrig hur många polska munkar jag fått i mig. Det var iaf mer än en!

Här ovanför skrev jag några ord för Polacker om oxveckorna, den tunga perioden mellan trettonhelgen och fettisdagen som lider mot sitt slut. Och i år kan jag verkligen säga, att den lider, att jag LIDER, och den SUGER!
Det var en tung tid för familjen och med allt som snurrar omkring, min tillfriskning och långsam återgång till arbetet, ganska… utmattande och utmanande.
Så jag blir så glad att tänka att den snart ska ta slut.
Det är verkligen dax för ljusare dagar.
För jag har hållit mig levande med tankar om att lycka och ro kommer inte utifrån, det ska man “odla” inom sig.
Men räcker det i alla stormar? Och hur länge i så fall?
 
Så jag säger till min inre oxe, och till er andra oxar där ute - HÅLL UT LITE TILL! Och trevlig helg!

 

Love and peace within!   

 

 

Av Kasia - 9 februari 2015 09:12

Ciekawa myśl!

Za chwilę do niej dojdę...

Najpierw pytanie:

Kto, mimo kolektywnego sprzysiężenia się przeciw poniedziałkom!, jednak cieszy się, że weekend już się skończył?

Kto przy niedzielnym śniadaniu, przy stole oblepionym rodziną, przekrzykującymi się dziećmi, może nawet naburmuszonym, ledwo patrzącym na oczy partnerem, marzył o ucieczce i w myślach składał prośbę o ratunek z obierek ogórka???

En intressant tanke!

Men innan jag kommer till den vill jag ställa följande fråga:
Finns det någon som tycker att det ändå är ganska skönt att helgen äntligen är över?
Finns det någon som velat springa från söndagsfrukosten? Hålla för öronen för barnens tjat, för ögonen för makens/makans frånvarande blick, för munnen för egna otrevliga kommentarer?
...Eller fantisera fram olika ord skrivna med gurkskal???

Całkiem jeszcze niedawno zdarzały mi się takie poranki. Resztkami sił i zdrowego rozsądku powstrzymywałam sie od zerwania się z krzesła i wrzeszczenia na całe gardło, żeby się wszyscy wynosili, albo żeby chociaż zamilkli. Żeby mi dali przełknąć łyk herbaty w spokoju. Żeby mi pozwolili zjeść JEDNĄ kanapkę bez trzykrotnego podnoszenia się z miejsca, donoszenia brakujacych sztućców, szklaneczek, serwetek... aaaaa!!!!


Kluczowe słowa w poprzednim zdaniu: POZWOLILI i DALI zakładają, że przyzwolenie na to, co nam jest potrzebne musi przyjść z zewnątrz. A co z powiedzeniem: DAJ SOBIE SPOKÓJ!?!?!


Powtarzam je sobie często. Nie po to, żeby się zniechęcić do działania (zgodnie z jego przenośnym znaczeniem) leczy po to, by sobie przypomnieć, że (dosłownie!) to ja decyduję o moim spokoju. Nie ma co czekać, że ktoś mi w swojej szczodrości raczy go DAĆ. Ja muszę sama wyciągnąć po niego rękę!

 

Trudne? A jakże!

Częścią mojej terapii po zdiagnozowaniu wypalenia było proszenie rodziny o zostawianie mnie samej na weekend (nie każdy ma taką możliwość, czasem musi wystarczyć wolne popołudnie, kilka godzin).

Wiele razy machając na pożegnanie trzymałam się kurczowo barierki schodów, żeby nie pobiec za odjeżdżającym samochodem. Wiele razy chciałam zawrócić wychodząc z domu na luksosowy, samotny spacer. 

Dlaczego?

Z powodu WYRZUTÓW SUMIENIA  oczywiście. I ze strachu, że coś mnie ominie, że będą się świetnie bawić beze mnie. I na koniec, że strwierdzą, że jestem im NIEPOTRZEBNA.

 

Jaka była ta myśl, z którą dziś rozpoczęłam pisanie?

Że do BRANIA SOBIE SPOKOJU trzeba się na początku zmuszać, robić to wbrew swoim przyzwyczajeniom (jak napisała jedna z Czytelniczek dokonywać "gwałtu na sobie"), ale trend, który rozpoczynamy, nowe zachowanie, którego uczymy się sami, i do którego przyzwyczajamy nasze otoczenie, wszystkim zainteresowanym WYJDZIE NA DOBRE.

Obiecuję!

 

Jag har iaf haft sådana morgnar. Jag fick använda de sista av både mina fysiska och mentala krafter för att inte ställa mig upp och skrika rakt ut att de får alla dra! Eller iaf hålla tyst en stund. Och låta mig dricka en klunk te i lugn och ro, låta mig äta upp en endaste smörgås utan att jag behöver resa mig och hjälpa någon… aaaaa!!!!!
 
Märker du det där ordet? Att TILLÅTA, som om det var i någon annans makt? Som om du behövde be om LOV?
 
Som i LÅT MIG VARA I FRED! Jag har ändrat lite på det och säger ofta till mig själv: LÅT DIG VARA I FRED, KASIA. För det är ingen som ska tillåta mig att TA PLATS eller BE om det jag behöver. Det är jag som bestämmer det för mig själv och har kraften att få det att hända.
 
Svårt? Såklart!
En viktig del av terapin under den första fasen av min utmattning var att ibland be familjen att lämna mig ensam hemma på helgen.
Jag fick hålla i räcket i trappan medan jag vinkade av dem, annars skulle jag förmodligen sprungit efter bilen i tofflorna! Jag har flera gånger velat att vända från en lyxig ensam promenad….
Varför?
För de där hemska SKULDKÄNSLORNA. Och av rädsla, att jag missar något i familjelivet, att de kommer ha kul utan mig och att de till slut kommer på att de inte ens BEHÖVER mig längre.
 
Så vad var den där tanken som jag hade i början?
Jo! Att man kanske måste tvinga sig själv i början för att LÅTA SIG SJÄLV att vara ifred. Men den nya (både för en själv och omgivningen) trenden som man sakta men säkert skapar kommer vara nyttig för ALLA.
Jag LOVAR!

 

Dlatego, że: För att:

 

(Z chwilą, kiedy zaczynasz cenić siebie, zaczyna Cię cenić cały świat.)

(När du börjar uppskatta dig själv, hela världen tar efter.)


Love and peace within na CAŁY TYDZIŃ/HELA VECKAN!   

Presentation


Embracing the NOW, Zebra-style.

Links

Ask Kasia

16 besvarade frĺgor

Latest Posts

Categories

Archive

Guest Book

Calendar

Ti On To Fr
       
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
31
<<< Juli 2016
>>>

Tidigare år

Search

Statistics


Ovido - Quiz & Flashcards