Inlägg publicerade under kategorin Wdziecznosc

Av Kasia - 27 maj 2015 15:05

Moja wierna czytelniczka M postawiła kilka dni temu pytanie:

 

"Dosyc czesto zastanawiam sie czy wszyscy inni ludzie sa tacy szczesliwi caly czas? Czy nie dopada ich smutek,problemy,zmartwienia,popsute zwiazki i relacje? Czy to jest mozliwe ze to tylko mnie i tobie masa rzeczy sie przytrafila? Czy to tylko pozory,ze u innych wszystko w porzadku?
A moze mieli wiecej szczescia w zyciu i dokonali dobrych wyborow? Urodzily im sie lepsze dzieci? Maja lepsza prace co ich nie wypala? Jak to wlasciwie jest?! A moze po prostu boja sie spojrzec do srodka duszy? A moze nie wierza w dusze?! Albo nie maja?! Czy ktos moze mi odpowiedziec?! Czekam!!! W miedzyczasie bede piekla bagietki z bazylia i suszonymi w sloncu pomidorami!"

 

Przyznam, że z wielką nadzieją czekałam na jakiś nowy głos, na odpowiedź, na dyskusję na ten potwornie poruszający temat.

Dziś napisałam odpowiedź...

 

... Wiem, że w ludzką egzystencję wpisane jest cierpienie.
Niektórzy znoszą cierpienie lepiej, inni gorzej ale obawiam się, że wielu z nas nie ma kontaktu ze sobą, i z lęku, żeby się nie rozpaść w drobny mak (wiem jakie to uczucie) udają, że wszystko jest jak należy.
Albo żyją nadzieją, że tzw. Dobry Bóg lub ktoś inny, może wspaniały partner, ich wybawi z cierpienia. Naprawi wszystko.
Jeszcze inni boją się przyznać do porażek życiowych, i cierpią w ciszy, bo boją się bycia osądzonym. Boją się wzięcia "na języki" (to coś mówi o naszym miłosierdziu do bliźniego...).
Jest jeszcze taki rodzaj cierpiących, którzy w ciszy obwiniają resztę świata za swoją niedolę i gorzknieją z dnia na dzień. Zamiast obudzić się i wziąć swój los w swoje ręce. Bo może tkwić tak jest... wygodniej...

   

Mam ogromną nadzieję, że są też tacy, których przeciwności losu rzeczywiście nie pokonują. Którzy stoją stabilnie nawet w największym sztormie. A nawet, kiedy upadają potrafią się podnieść o własnych siłach, a może z pomocą bliskich, ktorzy ich nie osądzą.

Bardzo bym chciała usłyszeć takie historie. Myślę, że wielu z nas dodałyby otuchy.

 

Stworzyłam #ZebraZone z myślą o tym, żeby oswoić nasze ludzkie niedoskonałości. Piszę bez wstydu o moich bo wiem, że to jedyny sposób, przynajmniej dla mnie, żeby wybaczyć sobie. Oswoić się ze swoim człowieczeństwem i ludzką ułomnością, bo ona jest prawdziwa i PIĘKNA.

 

Mam nadzieję zgromadzić tutaj ludzi, którzy też tak widzą ludzką egzystencję, i którzy może też potrzebują sobie coś wybaczyć, którzy może całe życie obwiniali się za niedoskonałość i ukrywali ją pod perfekcyjną fasadą.

Odezwijcie się Wszyscy Wy, którzy tu zaglądacie. To nie boli, to wyzwala! :)


Z góry dziękuję,

Kasia

 

p.s M, dziękuję Ci za inspirację.

Av Kasia - 2 maj 2015 17:22

Det är dags att erkänna.

Jag har gjort fel.

En god vän till mig var så klok och modig och ruskade om mig lite igår. (Tack K!) För jag har gått och gjort fel såååå länge.


Jag har nämligen glömt att vara TACKSAM.


Det är maj nu och hittils i år har vi försökt överleva och lösa problem som vi har haft sedan i julas.

Under tiden har jag försökt övertyga mig själv att jag måste fokusera på det som är viktigt för mig personligen, att jag måste framåt, att jag måste bli stark och frisk.

Och det är kanske det som fick mig att orka.

Tills jag har blivit riktigt riktigt sjuk och kroppen behövde tre veckor för att återhämta sig (det är inte riktigt bra än...)

Under denna tid visste jag inte riktigt vad jag skulle ta mig till. Nivån av frustration har nått taket.

Allt som stod i vägen, allt som krävde min energi har jag varit förbannad på.

Allt.

Jag har ju bestämt att jag kommer överleva den svåra perioden om jag fokuserar på framgång.

Och det blev ju ingen framgång.

Snarare ett riktigt, riktigt bakslag.

Mina tidsplaner höll inte.

Jag förlorade lugnet.

Det enda jag fick blev några extra kilon som jag bär på och äcklas av.


I mitten av denna kamp (som mest utspelar sig inombords) har jag helt glömt bort allt det fina som jag faktiskt HAR.

Min underbara Son som är frisk. Som växer och utvecklas. Min kloka och starka Man, som är så mjuk och skör under ytan. Och flera andra i min familj här i Sverige som för en egen kamp med livet.

Alla vänner, fina människor som också kämpar med sitt.

All hjälp jag får på vägen till tillfrisknande.

Allt detta har jag glömt att vara tacksam för.


Jag skäms, men jag vet också att INSIKT är det första steget mot förändring.

Så idag är jag tacksam för insikten. Och den MAKT som var och en av oss besitter. Makten att ÄNDRA OSS. Och den eviga viljan att faktiskt GÖRA det. Trots motgångar.


Amen.

 

Nie ma co. Trzeba się przyznać.

Zbłądziłam.

Wczoraj dobry, mądry przyjaciel zebrał się na odwagę i trochę mną potrząsnął. Bo za długo już trwałam w błędzie.

 

Chodzi o to, że zapomniałam o WDZIĘCZNOŚCI.

 

Już maj a póki co poświęciliśmy ten rok głównie na przetrwanie i rozwiązanie problemów, które spadły na nas tuż przed zeszłoroczną Gwiazdką.

Próbowałam przekonać samą siebie, że w tym trudnym okresie muszę się skupić na tym, co dla mnie samej ważne, że muszę do przodu, że muszę walczyć o siłę i o własne zdrowie.

Może dzięki temu przetrwałam tak długo. Nie wiem.

Za to kiedy skończyły się siły i dopadła mnie fizyczna choroba, która rozłożyła mnie na łopatki na trzy tygodnie (nie jest jeszcze do końca dobrze…) wpadłam w kanał. Sięgając jednocześnie szczytu frustracji.

Wszystko, co stało na drodze do wyzdrowienia, wszystko, co wymagało ode mnie energii i uwagi wprawiało mnie w brzydką, szkaradną złość.

Wszystko.

Postanowiłam przecież, że przeżyję, jeśli skoncentruję się na poprawie.

A poprawa marniała w oczach.

Stając się bardzo szybko swoja własną karykaturą.

Mój plan zawiódł.

Spokój opuścił mnie.

Jedyne, co mi zostało, to kilka świeżonabytych, obrzydliwych kilogramów.

 

Skupiając się na tej strasznej walce (która głównie odbywała się w mojej głowie!) pozwoliłam wszystkiemu, co w moim życiu dobre i piękne zejść na dalszy plan.

 

Przecież mój Syn jest piękny i zdrowy. Rozwija się i na naszych oczach staje się wspaniałym Człowiekiem. Mój mądry i silny Mąż, tak delikatny i wrażliwy pod powierzchnią. Reszta mojej Szwedzkiej rodziny, każdy, kto na swój sposób próbuje przetrwać, walczy o szczęście.

Pomoc, jaką dostaję w drodze do wyzdrowienia.

To wszystko i wiele wiele więcej za co zapomniałam gdzieś po drodze być wdzięczna.

 

Wstyd mi, ale wiem również, że ŚWIADOMOŚĆ popełnianego błędu jest pierwszym krokiem w stronę zmiany.

Dziś więc jestem wdzięczna za tę świadomość. I za tę MOC, jaką każdy z nas w sobie nosi. Moc ZMIANY. I za niewyczerpaną CHĘĆ stawania się lepszym. Wbrew upadkom.

 

Wasze zdrowie!


Av Kasia - 22 april 2015 16:01

Dziś Dzień Ziemi.

Nasza piękna Planeta.

 

Nasze centrum Wszechświata.

Czy dlatego tak niepokornie i nieostrożnie obchodzimy się z jej zasobami?

Uważamy jej istnienie za coś zupełnie oczywistego.

Widzimy Naturę jako niewyczerpalne źródło uciechy, pożywienia, wody, energii.

 

A taki mały śmieszny prawie fakt: ludzkość nie mogłaby przetrwać gdyby nie istniały lasy, które w procesie fotosyntezy zamieniają dwutlenek węgla w tlen. Za to lasy miałyby znacznie większą szansę na przetrwanie, gdyby to ludzie wyginęli.


Póki co słyszymy codziennie o ginących bezpowrotnie gatunkach zwierząt, które istniały na Ziemi dłużej niż człowiek. Lodowce, nawet wieczna zmarzlina, która topi się w zastarszającym tempie.


Powie ktoś: mam wystarczająco dużo własnych problemów, Ziemią mam się jeszcze martwić?

 

Może Pan Kowalski nie uratuje pszczół przed wyginięciem ale Pan Kowalski może nauczyć małego Jasia Kowalskiego szacunku dla Ziemi, po której chodzi i biega. Dla mórz i jezior, w których pływa. Dla lasów, po których wędruje. Może nauczy małego Jasia słuchać świergotu ptaków...

(posłuchaj mojego wiosennego nagrania!)
Bo my nie jeteśmy - miejmy nadzieję - ostatnimi, którzy chodzą po tej Ziemi....

Uczmy więc naszych Jasiów, Gustawów, Antosiów i Julie życia w symbiozie i harmonii z Naturą.

Uczmy ich czerpać spokój z leżenia na trawie i patrzenia w chmury. Radość z patrzenia na latające motyle.

Uczmy ich, że dla wszystkich jest tutaj miejsce, że ja i Ty nie jesteśmy najważniejsi i nie mamy specjalnych praw i przywilejów.

Myślę, że dzięki temu będą nasze dzieci wrażliwszymi i szczęśliwszymi ludźmi.


Love and peace within and On Mother Earth!   

Av Kasia - 13 april 2015 15:49

Nie wiem, jak to się stało, że w weekend nie powstał żaden tekst.

Powodem może być ciagnące się od świąt porządne przeziębienie, które uziemiło mnie w łóżku na więcej dni niż to przyzwoite.

Kiedy tylko odzyskałam siły (jak mi się wydawało!) znaleźliśmy się w letniaku.

Było pieczenie pizzy. Z pomocą na szczęście, więc przeżyłam.

Uniesienia w rejonach podniebienia potrafią wiele wynagrodzić.

A Dziecko lat 6 potrafi wyrobić ciasto drożdzowe lepiej niż niejeden robot kuchenny. I jest bez prądu.

 

Zupełnie bezwiednie (kłamię!) znalazłam się w sklepie ogrodniczym.

Wreszcie udało mi się (z wielką pomocą barów brodatego Vikinga, czyt. Męża!) doprowadzić do końca projekt przekształcania wielkiej, nieporęcznej sterty złomu w coś potencjalnie pięknego:

 

Odkąd uznałam,  że na projekt przekształcania mego oblicza w coś potencjalnie pięknego jest już za późno, próbuję usilnie wywołać przynajmniej efekt podniesionych brwi.

Myślę, że sobotni nabytek, który prezentuję poniżej bezwzględnie mi w tym pomoże. Wełna, ręczna robota, całe 20 koron na pchlim targu:

 

I na koniec, najmilsze wspomnienie całego weekendu, które będę przywoławać w myślach cały tydzień:

Ciepło słońca, tego na niebie, i mój najmilszy Promyk Słońca zaabsorbowany naturą, piaskiem, wodą, własną wyobraźnią.

 


Mam nadzieję, że i Wy mieliście ciekawy weekend :)


Love and peace within!   

Av Kasia - 1 april 2015 00:09

Forgive me BODY, I have sinned.

Wybacz mi CIAŁO, bo zgrzeszyłam przeciw tobie.


Wtorkowe wieczory to w moim grafiku czas na yin yoge. Na pozór łagodne pozycje, które utrzymuje się od 3 do nawet 30 minut w celu rozciągania wiązadeł w biodrach, ramionach, kolanach, nadgarstkach...


Dziś, jak mówi moja instruktorka "byliśmy z wizytą" w biodrach.

Pozycja gołębia...

 

...3 minuty na każdą stronę.


Dawno żeśmy się nie widzieli, ja i moje biodra.

Przechodziłam przyspieszony, niezapowiedziany katarsis.

360 sekund porażającej, głębokiej OBECNOŚCI we własnym ciele. Które krzyczy z wyrzutem dlaczego się mną należycie nie zajmujesz???

A ja co? Buzia w ciup i trwam pokornie, w ciszy. Oddycham i słucham. Przyznaje się do winy, kajam, i - oczywiście - obiecuję poprawę.


Instruktorka, jakby podsłuchując moje myśli zaczyna opowiadać o hinduskiej zasadzie AHIMSA, czyli o NIEKRZYWDZENIU, nie stosowaniu przemocy. Mówi: bądź dla siebie delikatny i łagodny. Nie wywieraj na sobie presji. Rób postępy powoli, a dłużej będziesz się mógł nimi cieszyć. Unikaj przemocy na sobie, nawet, jeśli wydaje Ci się, że to w dobrej wierze. Że cel uświęca środki.


Nie mówię więc już o grzechu i o karze. Nie osądzam moich słabych wyników. Nie katuję się kolejnymi minutami w pozycji, na którą moje ciało nie jest DZIŚ gotowe. Nawet jeśli było kilka miesięcy temu.

Zwyczajnie jutro spróbuje znowu...


Love and peace within!   

Av Kasia - 16 mars 2015 11:21

A miałam dziś świętować!

Rocznicę ZebraZone.

A ja patrzę rano, a rocznica była wczoraj!

Cóż, szczęście, że wczorajszy dzień też był miły i luksusowy :))) Nadaje się zupełnie na rocznicę!


A dziś świętowałam energicznym, porannym spacerem w lesie...

 

A teraz jeszcze kubkiem słaaaaabej kawuni z ciepłymi myślami na wspomnienie Ofiarodawcy Kubka z elfami <3

 

A jak mi ktoś powie, że elfy nie istnieją, to zaraz wsiadam na mojego jednoroźca i będę gonić aż dopadnę!



Wiele wydarzyło się od tego pierwszego, nieśmiałego ale bardzo bardzo odważnego tekstu. (Można  go znaleźć tutaj po angielsku, a w wersji polskiej tutaj.)

Wydarzyło się w życiu, ale przede wszystkim w mojej głowie. Wszystko się zmienia, gna do przodu. I dobrze, bo to jedyny DOBRY kierunek!


Podniośle, rocznicowo chciałabym wygłosić taka oto krótką mowę:

Każda zmiana kosztuje.

Wiele wysiłku. Wiele odwagi.

Ryzyko narażenia się tym, którzy nie potrafią sobie poradzić w nowych warunkach, jakie stwarzamy.

Mam dla ludzi stojących przed zmianą dwie rady:

1) Jeśli czujesz całym sercem, wszystkimi wnętrznościami, że zmiana jest Ci potrzebna, zaufaj, że wszyscy wokół Ciebie też na tej zmianie skorzystają. I nie zapomnij ich o tym zapewnić.

2) Bądź dla siebie wyrozumiały i uzbrój się w TONY cierpliwości. Próbuj, dzień za dniem, robić to małe COŚ inaczej. Upadaj i podnoś się z dumą. Bo walczysz, bo chcesz. Bo podjąłeś człowieku decyzję.

A zmiana przyjdzie. W końcu przyjdzie. Pewnego dnia spostrzeżesz, przyłapiesz się na tym, że nie popełniasz już dawnego błędu. Że dotarłeś do następnej stacji!


Testuję to na własnym przykładzie i gorąco polecam :)

W tej chwili trzymam za ogon wiele srok, żongluję wieloma (gorącymi!) fajerkami, jak mawiają Szwedzi! Pracuję nad sobą i nad nowymi pomysłami dotyczącymi bloga i reszty mojego życia. Uczę się, marzę i pozwalam się ponosić wiosennej energii.

Jak nie teraz, to kiedy? Życie jest tylko jedno!


Aha! Na rocznicę postanowiłam też wreszcie pokazać moje oczy! :)

 

(Fot. Monika Henriksson) Dziękuję! <3


Love and peace within!   



Av Kasia - 24 februari 2015 16:31

Visst, igår fanns det mycket sorg i det jag skrev.

Jag bär mycket sorg i mig, lite ånger, lite frustration. Mest för att jag kunde haft så mycket roligare på vägen med den familj jag har haft och fortfarande har idag. Och för jag kunde njutit mer av min sons första år med oss. Kunde varit mer närvarande.

Men vad kan man göra idag med det som varit?

Med det som ÄR?

Det är skittufft ibland. Men vi vuxna står varandra nära, sida vid sida. Håller varandras ryggar när det behövs. Kompetterar varandra. Finns där för varandra och KAN PRATA med RESPEKT (jag är bättre på att prata och M är bättre på respekt! ;))


Det viktigaste budskapet igår var ändå att varje dag får vi en ny chans, att vi finns kvar.

Att jag själv har lärt mig massor under min resa och att det stärker mig i de utmaningar som haglar på oss.

Vi ger oss inte så lätt. För inget är bara svart eller vit. Det finns så många färger...

 

Owszem, wczoraj było trochę smutku.

Noszę go w sobie trochę, i trochę żalu, nawet frustracji. Bo mogliśmy mieć przyjemniej, lepiej, łatwiej, weselej. Mogłam bardziej się cieszyć pierwszymi latami mojego Synka wśród nas. Mogłam być bardziej obecna.
Ale co mogę z tamtym żalem zrobić DZISIAJ?
Co mam zrobić z tym, co JEST dzisiaj?
Bo bywa ciężko. Jednak dzięki bliskiej obecności i wsparciu, jakie dajemy sobie w trudnych chwilach my dorośli, trzymamy się! Umiemy rozmawiać z szacunkiem (ja jestem kepsza w mówieniu a M w szacunku! ;))
 
Najważniejsze, co wczoraj chciałam przekazać to wdzięczność za to, że nadal trwamy, i za tą mądrość, która wreszcie - w wielkich bólach - do mnie dotarła. I pomaga mi dziś mimo częstego gradobicia.
 
Nie poddajemy się bo nic nie jest tylko czarne albo tylko białe. Ani nawet szare… Tyle jest innych barw… 

 


Love and peace within!   

Av Kasia - 23 februari 2015 12:40

Översättning av texten: http://zebrazone.bloggplatsen.se/2015/02/23/11027088-sanningen-bakom-min-utmattning/

 

Pisze tu głównie o walce o dobre samopoczucie. Rzadko jednak podnoszę tematy rodzinne. A zwłaszcza te dotyczące moich pasierbów.

Dlaczego, skoro życie rodzinne do ważny składnik naszego samopoczucia, …zwłaszcza, kiedy coś w nim nie działa.

Głównie ponieważ nie chcę naruszyć ich integralności osobistej.

A po drugie martwię się, że jeśli już zacznę opowiadać, to może mi być trudno skończyć.

 

Bycie (dodatkowym lub plastikowym )rodzicem - jak to się w języku szwedzkim pięknie nazywa - dzieci z diagnozami jest wielkim wyzwaniem i trudem.

Powstrzymuję się najczęściej od utyskiwania na ten temat. Aż do minionego weekendu, kiedy to przeczytałam artykuł, który wyzwolił mnie z dużej dozy wyrzutów sumienia. (kliknij na linka, żeby przejść do artykułu, który napisany jest po szwedzku).

Tekst traktuje o ryzyku wypalenia biolgicznych rodziców dzieci z różnymi przewlekłymi chorobami. Nie mówi się o chorobach neurologicznych, o dzieciach z syndromami etc. (co jest aktualne w mojej rodzinie) ani też o rodzicach przybranych. Ale nie szkodzi.

 

Oddana opieka nad dziećmi z którymi nie łączą nas więzy krwi i bezgraniczna miłość tak jak do własnego, biologicznego potomstwa jest dużo bardzie wymagająca. Kosztuje dużo więcej. Mówiłam o tym kiedyś tak: przybrany rodzić ma tylko OBOWIĄZKI rodzica biologicznego, natomiast praw ma stosunkowo niewiele. I bliskości. Przynajmniej tak było w moim przypadku.

 

Kiedy jesienią 2012 rozpadłam się na kawałki, wiedziałam, że przyczyną mojego stanu była nadwyrężona sytuacja rodzinna i problemy z pasierbami. One same były w bardzo ciężkim położeniu, zmuszone do dużych zmian życiowych. My dorośli też musieliśmy się jakoś do sytuacji dopasować i nauczyć się funkcjonować wokół tych nagłych narzuconych nam zmian.

Dla mnie łączyło się to z wszechobecnym poczuciem niesprawiedliwości i niemocy. Byłam zrozpaczona i zawiedziona tym, co przyniosło mi życie. Walczyłam ze wszystkimi i wszystkim nieustannie.

Moje krzywe wyobrażenie o tym, jaki jest DOBRY przybrany rodzic (zawierające dużą dozę poświęcenia i symptomatycznego dla klasycznej MATKI  POLKI samoumęczenia) sprawiło, że koncentrowałam się ciągle na nieodpowiednich rzeczach.

A skąd niby miałam wiedzieć, byłam nieopierzoną dwudziestodwulatką z przerośniętym poczuciem obowiązku, kiedy w moim życiu pojawiły się przybrane dzieciaki!

Swoje schronienie odnalazłam w pracy. Zawodowej i te niewidzialnej, domowej.

Wydawało mi się, że perfekcjonizm i wysprzątana kuchnia będą moimi biletami do szczęścia. Albo chociaż pomogą przeżyć, pomogą dobrze czuć się w domu, chociaż chwilami.

W rzeczywistości dawały mi głównie iluzję kontroli nad sytuacją.

Spalałam świeczkę z obu końców.

 

Chociaż nikt mnie o nic z tego właściwie nie prosił. Jakoś tak samo wyszło….

 

Dziś mogę z ręką na sercu powiedzieć rzecz jedną: że problemy z dziećmi RZECZYWIŚCIE rosną wraz z nimi.

I gdyby nie moje wielkie wypalenie i wielka przemiana z jaką się mocuję od ponad dwóch lat, to dzisiejsze nasze problemy pewnie skończyłyby się rozwodem albo czymś jeszcze gorszym…

 

Dlaczego o tym dzisiaj piszę? Czyż poniedziałki nie są wystarczająco trudne do uniesienia?

 

Po pierwsze ponieważ właśnie to zrozumiałam.

Był to też brakujący klocek całek układanki pt. moje wypalenie.

Chcę też po trosze przekazać poczucie wdzięczności za tę zmianę we mnie. W mojej rodzinie.

I też dlatego, że prawda ZAWSZE wyzwala!

I na koniec po to, żeby uchylić drzwi tym, którzy być może też walczą i nie widzą drogi ucieczki, szansy na zmianę.

Czasem jedynym sposobem jest PODDAĆ SIĘ na chwilę.

Zamknąć oczy, wypuścić wszystko z rąk i zobaczyć, co nam zostanie, co przetrwa, kiedy odzyskamy siłę, by znowu spojrzeć.

 

Love and peace within!   

 

Presentation


Embracing the NOW, Zebra-style.

Links

Ask Kasia

16 besvarade frĺgor

Latest Posts

Categories

Archive

Guest Book

Calendar

Ti On To Fr
       
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
31
<<< Juli 2016
>>>

Tidigare år

Search

Statistics


Skapa flashcards