Inlägg publicerade under kategorin RODZINA

Av Kasia - 21 februari 2016 12:57

Syn przyniosł ze szkoły zadania domowe na weekend.

Nie zdążył zrobić na lekcji bo musiał przechadzać się po klasie, coś koniecznie zbudować, narysować sobie brwi czarnym flamastrem...

Może mu się nudziło. Może miał mrówki w spodniach, nie wiem. Może pochłonęły go jakieś emocje, których nie dało się utrzymać siedząc w ławce i wycinając gigantyczną siódemkę.

Nauczycielka nie osądzała Go. Nie krytyokwała za niesubordynację.

Dała kajet do domu, bo materiał ma być wykonany. I tyle.


W domu, nad kajetem i gigantyczną siódemką rozmawiamy o  k o n c e n t r a c j i .

Syn kończy zadanie, na które miał całą godzinę lekcyjną, w kilka minut.


Da się? Da się!

Kiedy mówię Mu, że to właśnie koncentracja pomogła Mu wykonać to zadanie otwiera szeroko oczy.

Jest dumny. Nauczył się czegoś nowego. Nie o siódemce ale o tym, jak pracować wydajnie. Posmakował pysznych owoców skupienia uwagi na jednej rzeczy.


A ja siedzę obok i udaję Gandalfa. Zawieszam teatralnie głos. Jestem przekaźnikiem życiowej mądrości. Magii życia codziennego!


Taaaa...., jak to mówią.


Chwilę wcześniej nastawiałaś pralkę, segregowałaś śmieci, szczotkowałaś zęby i dyskutowałaś z mężem plany na przyszły tydzień  j e d n o c z e ś n i e ! Hipokrytko! A niby już się czegoś nauczyłaś? Niby wiesz już, czego nie należy robić sobie?


Ha! Ale ja mam lata w prawy! - mogłabym się bronić. I wiele na głowie!


Tak, ale wieloletnia wielozadaniowość przyprawiła mnie wyłącznie o wypalenie, otyłość brzuszną, wypadanie włosów, znerwicowanie, zatwardzenie, zły humor i wiele innych nieszcześć.

A ten czas, który próbowałam zaoszczędzić łapiąc przez lata siedemnaście srok za ogon jednocześnie, musiałam poświęcić na powrót do zdrowia!


I co? Warto było? Nie powiem, że nie. Bo nie chciałabym żyć jako-tako, balansując latami na krawędzi, bez tej wiedzy, którą dziś mam, bez umiejętności autorefleksji i wyciągania wniosków.


Czasem trzeba z hukiem spaść, żeby się nauczyć z gracją stać.

To nic, że w okresie przejściowym chodzi się na czworaka i dostaje regularnie po tyłku.


Miłej niedzieli Proszę Państwa.

Koncentracja ponad wielozadaniowością!

Wielozadaniowość nas po cichu wykańcza.

Jest fałszywą przyjaciółką. Jak perfekcjonizm, stary cap!


:-*

Av Kasia - 18 februari 2016 09:45

Dostaję je nie po raz pierwszy. I na pewno nie ostatni.

Moja wina, bo po co się dopytywać, dowiadywać, wczytywać. Próbować zrozumieć?


Przyłapuję sie ostatnio na tym, że ciągle szukam winnych.

Może chodzić nawet o takie drobnostki jak obierki z ogórka zostawione na blacie kuchennym po śniadaniu. Przyschnięte. Nieapetyczne.


Może chodzić o to, że w domu jest za gorąco. Albo za zimno. No czyja to wina?????


Już kiedyś o tym pisałam ale potrzebowałam sobie przypomnieć. Może i Tobie Drogi Czytelniku to jakąś ciemność na nowo rozjaśni.


Po pomoc udałam się oczywiście do mojej ulubionej badaczki Brené Brown. (link do krótkiej animacji)


  • Obwinianie to iluzja posiadania jakiejkolwiek kontroli nad sytuacją!
    (Tak, dziękuję, zgadza się!)
  • Obwinianie to sposób na wyładowanie własnego dyskomfortu, złości, bólu.
    (Owszem, kapkę i tego świństwa łatwo zidentyfikować u mnie w tych dniach)

ALTERNATYWA?


Proszę bardzo:


Jeśli już mamy przed sobą jakiegoś winowajcę:

  • empatia, wyrozumiałość, zrozumienie (może zdziałać cuda w bliskich relacjach)
  • konstruktywne pociąganie do odpowiedzialności
    (działa równie pięknie w pracy jaki i w domu, umiejętnie zastosowana pasuje i dorosłym i dzieciom)

A kiedy winowajcy brak? Marsz przed lustro i:

  • empatia, wyrozumiałość, zrozumienie (przestań obwiniać innych dla własnego spokoju)
  • konstruktywne pociąganie do odpowiedzialności
    (analiza: czy jest coś, co mnie dręczy, jakiś problem, który ignoruję? Czas się nim zająć i być może przeprosić kilka osób za napastiwość)

Czasem robimy coś bezwiednie, mówimy bezmyślnie, a czasem nawet czujemy podskórnie.

To sygnały czegoś, czego jeszcze być może intelektualnie nie jesteśmy świadomi, a co już w nas zaczęło swój bieg.

Trzeba słuchać. I szanować te sygnały.

Wyciągać wnioski.


Dobrego dnia. Ja idę przed lustro!   


Av Kasia - 9 februari 2016 13:38

Poniższy tekst powstał przez przypadek, podczas pracy nad prezentacją do mojej budującej się strony internetowej. Strona będzie gotowa za jakieś 300 lat ponieważ pracuję nad nią sama :) dzielę się więc tym, co jest. Dziś. 

  


Przez lata zwracałam sie do siebie per Kacha.

Pozwalałam na siebie mówić Kaśka, Kasica (z czułością w głosie!), Katarzyna, Katarina, Katta, a nawet przez jakiś czas Kate.
Chciałam ułatwić różnym ludziom. Często nieznajomym. Dopasować się.

Nie identyfikowałam się ze swoim imieniem i właściwie go nie znosiłam.
Katarzyna, bleh. Skostniałe, pospolite, brzydkobrzmiące, za długie.

Na dźwięk zdrobnienia Kasia dostawałam wysypki i gęsiej skórki. Przecież nie jestem jakimś śmiesznym dzieciakiem, słodką bidulką, idiotką.
Nie umiałam się utożsamić z kimś bezbronnym.


Przez lata nie rozumiałam, że osieracam siebie, odzieram siebie z tożsamości wystawiając na pośmiewisko to najbliższe i pierwsze co człowiek dostaje: swoje imie.

Przeprowadzka poza granice Polski nasiliła niechęć do tego znamienia, które przypominało wiecznie o tym, że jestem obca. Że jestem nie-stąd. Że się różnię.
Zamiast widzieć w tym swoją siłę, czy atut, czy zwykłe prawo do istnienia taką, jaka jestem, wstydziłam się za nie. Za siebie i za swoją inność.
W Szwecji stałam się więc chętnie Katariną.

Dopiero wypalenie i długie rozmowy o wewnętrznym dziecku pomogły mi zrozumieć zbrodnię, jakiej na sobie przez lata dokonywałam.
Wiele, wiele godzin ćwiczeń i wizualizacji. Dziewczynka z warkoczami, w kraciastej, czerwono-białej sukience, w białych sandałkach...
Pierwsze, wstydliwe próby mówienia o sobie... Kasia.

 

Odnaleźć się w swoim imieniu to prawie jak narodzić się na nowo. Ciekawe przeżycie dla ponad trzydziestoletniej kobiety o wzroście wysokiego faceta.

Dziś czasem jeszcze się plącze. Ludzie wpadają w panikę i to mi jest "głupio", kiedy muszę literować moje imię.
Ale za każdym razem kiedy to robię przypominam sobie, że właśnie, po raz kolejny, wreszcie!, staję po swojej stronie.

Taka droga. Taka fanaberia. Taki klejnot. Moje imię. Kasia.


A Ty lubisz swoje imię?
Jak zawracasz się do swoich najbliższych? Dzieci?
W Szwecji mówi się kärt barn har många namn, czyli ukochane dziecko ma wiele imion. Do mojego Syna zwracam się na niezliczone sposoby. Dziś zapytam go, czy wszystkie rzeczywiście Mu się podobają....

Av Kasia - 6 februari 2016 17:35

Siedzę. Mmmmm....

Chrupię chipsy. Bleh....

Myślę. Mmmmm...

W kominku leniwe języki ognia ślizgaja się po białych, brzozowych szczapkach. Mmmmmm...

Mąż pochrapuje w sypialni. Troche Grrrrrr.... and głównie jednak Mmmmm....

Myślę, jak pogodzić sztukę nicnierobienia z potrzebą posuwania się naprzód.


Czas niekończących się list zadań już się dla mnie skończył.

Choć nadal zdarza mi się czasem wpaść w trans.

Robię wtedy kilkanaście rzeczy na raz: sprzątam, wieszam pranie, układam książki, segreguję papiery.

Klepię się potem z uznaniem po ramieniu... i nic więcej.


Nigdy nic nowego z tej mojej pracy nie wynika.

Z większości rutynowych prac domowych nic nigdy nie wynika, prócz ładu czy sterty czystych ubrań etc.

I zmęczenia.


Ta praca nie spełnia marzeń. Nie rozwija zainteresowań. Nie przenosi nas o krok bliżej do naszego lepszego ja. Zwykle.


Tysiąckrotnie popełniałam ten sam błąd myśląc, że zrobię najpierw to, co muszę, co powinnam a potem poczytam; posprzątam, bo w czystym mi się lepiej odpoczywa; zmyję i usiądę z herbatą; najpierw obowiązek a potem przyjemność. To, co ważne dla mnie samej zawsze na końcu.


Tak, jakbym nie potrafiła przedrzeć się na drugą stronę codzienności i rutyny. Tam czekała zresztą już tylko senność. Lekkie poirytowanie. Samotność. I czające się po kątach poczucie bezsensu.


Teraz robię minimum a po drugiej stronie codzienności i rutyny nadal czeka zmęczenie. I szczątki bezsensu.

I już nie chce mi się tak funkcjonować.

Teraz myślę, jakby tu dać sobie prawo i wypracować rutynę kanalizowania tej najcenniejszej energii na rzeczy ważne inaczej, bo dotyczace tylko mnie...


Czytam powyższe i myślę:

Egoizm?

Zdrowy egoizm?

A może normalność.

Może tylko ja dotąd zsuwałam siebie na peryferia mojego własnego życia?


Miłego wieczoru   


Av Kasia - 20 januari 2016 23:28

Co roku od siedmiu lat noc z 20 na 21 stycznia to noc odliczania godzin, noc wspomnień i silnych wrażeń.

Siedem lat temu, dokładnie między 23 a 3 nad ranem walczyłam o ten ostatni, dziesiąty centymetr...


Ale to nie na tym "drobiazgu" skupiamy się tej nocy. Skupiamy się na tym, co było potem:

Dziecko. Mały - Wielki Człowiek.

   

Mój najlepszy Wychowawca.


Nauczyciel pokory, konsekwencji, stawiania granic, dobroci, wybaczania, ironii i synonimów. 

    

Av Kasia - 4 januari 2016 15:34

Podono NIE to słowo jakie rodzice najczęsciej mówią swoim dzieciom...


I tak już później idzie dalej. Od dziecka się uczymy mówić: O nie! O nie! O nie!


O nie! Jak ciemno, tego słońca to jak na lekarstwo!

O nie! Słońce wyszło, teraz cały kurz będzie widać!


O nie! Nikt do mnie nie dzwoni, nikt się nie zainteresuje.

O nie! Chwili spokoju nie ma. Przecież się nie rozerwę.


O nie, co to za dzieci, nic nie pomogą!

Oj, nie, nie! Jak ty to robisz, tylko przeszkadzasz!


O nie, nie ma śniegu. Bez śniegu co to będą za święta!

O nie, śnieg spadł! Jak tu teraz jeździć!

 

Czasem tak siedzę i myślę: Jak my ludzie wszystko komplikujemy....


Zamiast poczuć się częścią tego, co się wokół nas dzieje.

Okazać trochę pokory i wdzięczności.

I zwyczajnie BYĆ w tym, co JEST.


  




Av Kasia - 29 december 2015 15:41

Rok się kończy!

Ja pierdzielę.

Czy jeśli do 31 grudnia, godź. 00.00 nie rozpakuję walizki z wyjazdu świątecznego, to znaczy,  że przez cały kolejny rok będę niechlujna, powolna, niezorganizowana?

Że cały rok będę chodziła z poczuciem winy, że mogłam coś zrobić lepiej? Bardziej się postarać? Więcej z siebie dać?


Jeśli czegoś nie dokończę do tej sądnej daty i godziny, to będę okrzyknięta (najpewniej przez mojego wewnętrznego krytyka!) nieudacznikiem?


Trudno powiedzieć. Raczej nie! A jak Ty sądzisz?

Nie o mnie, ale o sobie.

***

Plany to ja miałam wielkie na te ostatnie dni roku. Aż tu nagle ból w mięśniach i w nosie kręci. Kicham... na wszystko!

Jedyny raktunek, to dzień w piżamie. Odpoczynek.

I jestem wdzięczna, że ciało tak chciało. Że mi o sobie przypomniało :)

 

Przez te świąteczne podróże i dni wolne nie wiem nawet, jaki dziś jest dzień tygodnia.

Rysuję z Synem i przypominam sobie, że kiedyś strasznie, panicznie bałam się bycia nieproduktywną. Bałam się dni, w których NIC się nie działo. Bałam się zastoju. Ciszy, w której słychać własne myśli: za mało robisz, za mało sie starasz, co ty jestes warta....?

 

A dziś? Cóż, wiem - z bolesną jasnościa, że życie ma dla nas własny scenariusz. Mimo to, a może własnie dlatego pozwalam sobie na dni kiedy bieg jest włączony na luz.


Ktoś mi powie: no wiesz, ale nie każdy może sobie na to pozwolić.

Owszem. Są dni kiedy i ja nie mogę sobie na to pozwolić. Ale zwykle problem polega na tym, że my SAMI nie umiemy sobie dać przyzwolenia na bycie nie w formie.


Bo będzie dramat. Plan nie zostanie wykonany. Bo świat się od tego zatrzyma i zawali.


Czyżby?

Jakiś czas temu zafundowałam sobie permanentne przypomnienie o tym, że to moje ego, moja potrzeba bycia niezastąpioną i ważną funduje mi najwięcej dramatów.

Ważna to może ja i jestem, dla mojej rodziny, najbliższych, ale zwykle nie z tych powodów, o jakich do tej pory myślałam....

 

No drama. Kochani, to tylko koniec roku. I początek.


Bez względu na to, jakie mamy plany i postanowienia na nowy rok, 1-go stycznia obudzimy się takimi samymi ludźmi, jakimi byliśmy 31 grudnia. 


Więc może lepiej być miłym dla siebie już dzisiaj? :-*

Dom

Av Kasia - 27 december 2015 17:38

Dom.


To tam, gdzie stale wracamy...?

Czy tam, gdzie stale jesteśmy...?


Każdy skądś się wywodzi. Gdzieś przynależy. Jest częścia jakiejś większej układanki. Od której nierzadko próbuje się uwolnić przez całe życie. Od której ucieka. Bez skutku.


Bo nierzadko to, co nas najbardziej dręczy, podąża za nami jak cień. W nowe miejsca. W nowe związki. Na kolejne stanowiska pracy.

***

Od prawie piętnastu lat mam dwa domy.

Przez pierwsze lata oddalenia od domu rodzinnego w Polsce dużo płakałam. W święta, w urodziny najbliższych, swoje. I w zwykłe dni.

Płakałam wracając z krótkich wizyt w Polsce. Kurczyłam się w sobie w drodze powrotnej, uczyłam się za każdym razem od nowa nie być tam, żeby móc być tutaj. 


Potem było sporo irytacji. Oddalenie geograficzne miało oddalić mnie intelektualnie i poglądowo od "starej" ojczyzny. Zmieniłam się. Straciłam cierpliwość do dawnych, skostniałych konstelacji. Wyrosłam z nich. Jak mi się zdawało. Bardzo się męczyłam nie przynależąc już tam, i nie do końca będąc w domu tutaj.


Dziś, po długiej, wyboistej drodze, i wielu refleksjach nad samą sobą myślę, że mój DOM jest we mnie.

Że to ja DOM przynoszę ze sobą na każde spotkanie z drugim człowiekiem. Bez względu na miejsce. Bez względu na fizyczne oddalenie od tej strefy bezpieczeństwa, którą gdzieś tam sobie przez lata umościłam.

Dzieki temu wszędzie mogę być U SIEBIE.

 

Czuję się wielką szczęściarą i uśmiecham się pod nosem za każdym razem, gdy wieszam moją koszulę nocną na drzwiach łazienki w domu rodzinnym. Tuż obok szlafroków mamy i taty.

Czuję się taką samą szczęściarą, kiedy mogę z takim samym uśmiechem zapiąć pasy w samolocie unoszącym mnie nad wielkim morzem.


Wydaje mi się, że to się nazywa.... wolność. Free-DOM.

 

     


Życzę Ci, Najdroższy Czytelniku, poczucia przynależności do siebie, gdziekolwiek jesteś. I o czym kolwiek ukradkiem marzysz na zbliżający się wielkimi krokami nowy rok.

/K

  



Presentation


Embracing the NOW, Zebra-style.

Links

Ask Kasia

16 besvarade frĺgor

Latest Posts

Categories

Archive

Guest Book

Calendar

Ti On To Fr
       
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
31
<<< Juli 2016
>>>

Tidigare år

Search

Statistics


Skapa flashcards